Ale to tylko duchy w mojej głowie. Dawne rozmowy, stuletnie wzruszenia, wyschnięte łzy i zapomniane pocałunki. Tych duchów nikt nie widzi, bo nie może zobaczyć. Nie istnieją. Są tylko wypalonym luminoforem ludzkiej pamięci. Jej blizną.
czwartek, 2 lutego 2012
Bilet do Silent Hill
Dziesiątki razy marzyłem o tym, aby gdzieś wrócić.
Gdzieś do jakiejś chwili albo gdzieś do jakiegoś człowieka. U źródeł takich marzeń tkwi wiara, że moment, ten moment o którym teraz myślę, istnieje nadal w jakimś innym wymiarze rzeczywistości, że ominął go czas, a twarze i uczucia pozostały jednakowo świeże i prawdziwe.
Ale to tylko duchy w mojej głowie. Dawne rozmowy, stuletnie wzruszenia, wyschnięte łzy i zapomniane pocałunki. Tych duchów nikt nie widzi, bo nie może zobaczyć. Nie istnieją. Są tylko wypalonym luminoforem ludzkiej pamięci. Jej blizną.
Ale to tylko duchy w mojej głowie. Dawne rozmowy, stuletnie wzruszenia, wyschnięte łzy i zapomniane pocałunki. Tych duchów nikt nie widzi, bo nie może zobaczyć. Nie istnieją. Są tylko wypalonym luminoforem ludzkiej pamięci. Jej blizną.
Rok temu zapragnąłem odwiedzić kopalnię w której uczyłem się i pracowałem wiele lat temu. Sam nie wiem dlaczego taka myśl nie przyszła mi do głowy wcześniej, gdy jeszcze było co odwiedzać. Pewnie jak zwykle w życiu odkładałem tą „trudną rozmowę” na później, a gdy już nie było z kim rozmawiać przemierzałem ruiny. (Kliknij TUTAJ aby o tym przeczytać!)
Utkwił mi w głowie taki moment, o którym nie wspomniałem w tamtej opowieści, bo jest zbyt nierealny jak na nostalgiczny spacer po nieczynnym zakładzie. Chwila, gdy z biciem serca i szumem w uszach zbliżałem się do budynku mojego oddziału. Przede mną otwierał się tunel czasu, świat oddalał się za mgłę i gasł, a z końca tego tunelu coś wołało mnie coraz głośniej i głośniej. Krok za krokiem, na drżących nogach, potykając się o własne myśli szedłem przed siebie aż do tych drzwi, do tych okien, do naszego biura, do magazynu, szatni, znanych kątów, w których MUSIAŁ być jakiś ślad mnie z wtedy.
I nagle pojawili się oni. Ochroniarze z psami. W realności.
Tam, wewnątrz tunelu byli strażnikami czasu.
Nie pozwolili mi wejść do budynku od którego dzieliły mnie cztery metry, nakazali natychmiast opuścić kopalnię. To znów – w realu. W tym drugim wymiarze zamknęli tunel, nie pozwolili mi zrobić tego kroku w czas, w którym rzeczywistość zdeformowała się już zbyt mocno by ją oglądać, by jej wierzyć.
Być może.
A dziś jestem przed innym tunelem. Idę pustym szpitalnym korytarzem mijając zdewastowane salki i posterunek pielęgniarek. Jestem tutaj po paru dekadach przerwy, ale trafiam bezbłędnie, bo znów nie oczy mną kierują, a pamięć.
Kiedyś przez okna tego szpitala przyglądałem się wielkim płatom śniegu zasypującym dalekie, obce mi miasto. Śnieg studził mój niepokój i strach, chłodził rozpalone myśli i głowę. Uspokajał przed dniem operacji, której tak bardzo się bałem.
I była też Ona.
Zupełnie inna. Jak duch, który wie, że nagle zobaczył go ktoś, kto nie powinien.
Piękna...
Zaproponowano mi dwa szpitale w związku z operacją, która mnie czeka. Wybrałem ten. Znów i właśnie ten.
Gra wspomnieniami. Lubię.
Już dawno temu zauważyłem, że to, co zwykłe i typowe w życiu albo mi nie wychodzi albo wydaje się mało ważne. Dopiero tam, gdzie dzieje się coś niecodziennego biję na głowę większość znanych mi nie tylko portierów, ale i w ogóle ludzi. Moją rzeczywistością jest nierzeczywistość.
O czym myśli człowiek, który dwa tygodnie temu dowiedział się, że czeka go operacja poważniejsza niż ta na którą się nastawiał znając swoją chorobę? O bólu? O strachu? O tych siedemdziesięciu procentach szans na powodzenie i (bardziej chyba) tych trzydziestu przez lekarza niedopowiedzianych? O zwolnieniu? O reakcji rodziny czy pracodawcy?
Tak. To wszystko jest gdzieś w mojej głowie, bo być musi, jednak nie to mnie dziś prowadzi i nie to sprawia że uśmiecham się do odłażącej ze ścian farby w ciemnych korytarzach.
Oddział na którym będę leżał jest przeniesiony. Przeniesiono go dokładnie w miejsce tego w którym byłem WTEDY. A więc nie tylko TEN szpital i TO miasto, ale i ten sam korytarz i może nawet ten sam pokój. Co poczuję gdy wkrótce sięgnę dłonią za listewki podwieszanego sufitu za którymi kiedyś ukryłem kartkę z datą i swoim imieniem?
A jeśli nadal tam będzie, pożółkła i skurczona?
Pewien jestem, że będzie.
Szpital się zmienił przez te lata. Bo przecież nie minęło ich pięć czy piętnaście, a sporo więcej. Wszystko zszarzało, żżółkło, przygasło. Uśmiecham się do swoich myśli, bo znam drogę! Najpierw portier, potem pielęgniarki wskazują mi dokąd się udać, a ja pamiętam tu każdy kąt. Więc bawi mnie kiosk z gazetami i apteka i zdarty stół w szatni, bo są MOJE z tamtego czasu. Spacerowałem między nimi wieczorami, gdy chciałem pobyć sam. Włóczyłem się tym holem i oglądałem po raz setny te same widoki z okien. Czekałem na Nią. Wypatrywałem czy będzie miała dziś dyżur. Zastanawiałem się jak dać jej tą wielką orzechową czekoladę, najdroższą w całym szpitalnym sklepiku…
***
Siostra oddziałowa urzęduje na innym piętrze. To i jeszcze kilka w górę. Znów czuję to podniecające mrowienie na plecach, które pamiętam ze spaceru po umarłej kopalni.
Duchy.
Myśli uwolnione od jestestwa.
Tam na dole tłumy, przychodnie, sklepy, kolejki, szatnie, gwar. Tutaj wymarły oddział. Długi jak koszmarnym śnie korytarz i skrzypiące drzwi w opuszczonych salach. Ze ścian zwisają przyciski alarmów, pamiętam je z moich czasów, dziś wydają się takie stare, niemodne, wielkie, obrzydliwie żółte ze starości. Nikt ich od lat nie naciska.
Może jednak ktoś nacisnął skoro tu jestem?
Pokój pielęgniarek. Tutaj miałem załatwić swoje formalności.
Zaglądam do środka. Pusto. Na oknie wielka firanka pajęczyn. Na podłodze przewrócony stolik i stara gazeta. Za mną korytarz. Tylko pusty zakurzony korytarz.
-Gdyby jej tam nie było proszę zaczekać - odbija się echem w mojej głowie.
Odchylam zasłonkę z okna w korytarzu i spoglądam w dół.
Przede mną rozciąga się ogromna połać cmentarza na wzgórzu…
Na mogiłach furkocą na wietrze szarfy.
I nagle z tyłu słyszę nucenie. W którymś z dziesiątek pokoi za mną KTOŚ jest.
A głowę dałbym, że gdy tamtędy przechodziłem…
Nie, może głowa, to nie jest najlepsze rozwiązanie.
Siostra oddziałowa nie wiedzieć czemu wykwaterowana o pięć pięter w górę siedzi w MOIM pokoju. Na każdym piętrze numeracja jest identyczna, więc ten tutaj jej pokój pięć pięter niżej jest, był, moim pokojem parę dekad temu.
Na biurku wyłączony komputer i trochę szpargałów. Słońce pada na cętkowaną, nieżyciowo archaiczną okładkę wielkiego ni to dziennika, ni bloku. To na jego kartach zapisane zostaje moje nazwisko i termin przyjęcia.
-Będziemy na pana czekać.
Zbiegam po schodach prosto w słoneczne przedpołudnie.
W głowie jak bąbelki otwierają się nowe/stare słowa, zdarzenia, ludzie, rozmowy, nazwiska.
Teraz nie. Teraz je odpycham, odpycham, choć wiem, że wrócą.
Późną nocą już w domu wstaję z łóżka i otwieram szafkę pełną szpargałów. Spokojnie odkładam na bok stare gazety, nikomu niepotrzebne teczki nieważnych dokumentów i moje szkolne zeszyty.
Na dnie znajduję brulion w białej okładce. Na jego stronach pewien osiemnastolatek opisał kiedyś dzień po dniu wszystkie te korytarze, ludzi i zdarzenia.
To byłem ja. Wieki temu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.
Piękna opowieść o podróży wgłąb siebie.
OdpowiedzUsuńCiekawe, czy karteczka wciąż czeka za listewką...
Zakładam że tak, ale nie wiem czy sprawdzę. Bajkowość w życiu trzeba sobie umiejętnie dawkować ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się spodobało. Ukłony.
mam jakieś problemy z zamieszczaniem komentazry , blokuje stronę, swego czasu napisałam się po kokarde i potem nic:) wrrrr kunegunda pozdrawia , jak zawsze,
OdpowiedzUsuńWrrr, Kunegundo :)
OdpowiedzUsuńZawsze można napisać komentarz mailem i ja go z radością wkleję. Nawet krytyczny.
Adres mailowy w moim profilu.
Dziękuję Ci za zaglądanie. Ukłony!
Piękne jak zwykle, Portierze-Poeto. Jak zwykle wyrażę zazdrość, że tak umiesz...
OdpowiedzUsuńDo Kunegundy: to chyba ta cholerna (pardon Gospodarza bloga) przeglądarka. Przymierzam się ją zmienić, ale kończy sie na przymiarkach. Ale kiedyś się wq... i zmienię. Dziś jakoś łaskawa, nie pokazuje błędu na stronie. Pozdrowienia dla Portiera i Kunegundy. anna s.
Fakt faktem, na Chrome zawsze można się wpisać, ale ja jej nie lubię. Może to dlatego się psuje, że nie zmieniłem wyglądu bloga na ten preferowany, nowszy, z przejrzystościami itp.? Taka delikatna sugestia ze strony serwisu?
OdpowiedzUsuńNie wiem. Jak napisałem zawsze i każdy może mi skomentować każdy wpis przesyłając go mailem.
Dziękuję Ci za pozdrowienia i miłe słowa. Sam tak to czytam i trochę mi głupio, bo tak jakbym się cieszył, a przecież to jednak szpital i sentymenty to jedno, a narkoza i inne paskudztwa to drugie. I jednego od drugiego oddzielić nie sposób...
Ale dzięki tej historii przejrzałem po wielu latach mój papierowy "blog" pełen zdjęć i nawet mapek oddziału i całego piętra (sic!) i jakoś tak sobie pomyślałem, że skoro to szczere, to dlaczego mam się wstydzić? To rzeczywiście jak to napisała AgaWa jest podróż wgłąb siebie, spotkanie z samym sobą sprzed wielu lat.
Ciekawe czy pozwolą mi wziąć laptopa? :))
Wszystkiego dobrego!
....................... :)
OdpowiedzUsuńMasz rację :)
Usuń