WYCIECZKA DZIEWIĘTNASTA
WILKOWICE - KLIMCZOK - MAGURA - MESZNA - WILKOWICE
Widok z Klimczoka na Magurę. Materiał zawiera lokowanie produktu :)
Pomiędzy całkiem poważną
wycieczką osiemnastą na Baranią Górę, a zobowiązującą poniekąd, bo przecież
jubileuszową – dwudziestą, postanowiłem wyszukać sobie coś niedużego,
niedługiego i niedrogiego. Udało mi się zrealizować tylko to trzecie założenie,
ale skłamałbym mówiąc, że było ono najmniej ważne.
Zdecydowałem się oto
po raz drugi odwiedzić Magurę (1109 m n.p.m.), na
której byłem w ubiegłym roku i która mimo swojej relatywnie dobrej dostępności
okazała się jedynym jak do tej pory szczytem, który zmusił mnie do skrócenia
trasy. Jeżeli dodać do tego, że skracałem wtedy i tak jedną z najkrótszych swoich
wycieczek, to każdy chyba zrozumie, że wracając tam poczułem coś na kształt
niepokoju połączonego z niechęcią.
Oczywiście (oczywiście - wg. PKP) nieczynny dworzec Wilkowice-Bystra.
Tak samo jak przy wyprawie jedenastej rozpoczynam swój marsz od stacji kolejowej Wilkowice-Bystra, ale poza punktem startu i poniekąd też celem (wycieczka
znów „w pętelkę”) wszystko dziś okazuje się inne. Poprzednio już rano
przypiekało słońce, a w południe upał był nie do wytrzymania, teraz za to wita
mnie mgła, lekki chłodny wiatr i szare, acz raczej niegroźnie wyglądające
chmury.
Ze stacji cofam się ulicą Dworcową
do ulicy Wyzwolenia (szlaki
rozpoczynają się już przy wyjściu z tunelu pod peronami, ale drogowskaz jest
dopiero przy głównej drodze), aby tam skręcić w lewo. Znaną już trasą obok trwającej
wciąż wielkiej budowy dochodzę zataczając łuk do
skrzyżowania ze Szczyrkowską. Tu odcinek
powtórkowy się kończy. Kończą się też Wilkowice, a zaczyna Bystra. Kolor zielony odchodzi w prawo, niebieski wiedzie prosto
– ulicą Klimczoka (sympatyczna rzeźba słynnego zbójnika na jej samym początku), którą w kilka
minut docieram do koryta Białki a
tym samym do biegnącej po jej drugiej stronie ulicy Juliana Fałata.
Kto by się
rozmyślił ma tu znów możliwość „przesiadki” na szlak zielony albo
chociaż odskoczenia z trasy dla zwiedzenia muzeum słynnego malarza. Warto też pamiętać,
że i do źródeł mijanej właśnie rzeczki dotrzeć można również ścieżką zieloną. Ten
nieco nietypowy (bo nie dosłowny przecież) węzeł szlaków można potraktować
także jako pierwszy potencjalny punkt wypoczynkowy, niezwykle atrakcyjny ze
względu na sporo usytuowanych po obu stronach Białki ławek, niepowtarzalną nostalgiczną atmosferę okolicy czy może przede
wszystkim pełen pięknych rzeźb w drewnie mini park vis a vis „Fałatówki”.
Ciąg dalszy mojego marszu to ulica Bliska, ścinająca spory
łuk ulicy Klimczoka, na którą jednak szlak po kilku minutach znów powraca, by
obok szkoły skręcić w lewo w Halną, a
chwilę później już w prawo, po raz pierwszy dziś wznosząco w Samotną. Należy tu zwracać dużą uwagę
na oznakowanie, istniejące co prawda, ale dość rzadko rozmieszczone.
Kończy się wreszcie asfalt,
kończą zabudowania, a ja przez łąkę docieram (ze sporą zadyszką) do
charakterystycznej kapliczki na samotnym drzewie. I chociaż wiodąca ku górze
droga znów na moment się „cywilizuje” prowadząc po betonowych płytach, to
jednak rekompensują to już tutaj z nawiązką piękne i coraz szersze widoki dookoła.
Warto przystanąć w tym miejscu i zrobić kilka zdjęć, ponieważ właściwie w każdą
stronę spoglądając dostrzeżemy coś interesującego. Niestety wielbiciele
„turystyki hamburgerowej” także się tu odnajdą za sprawą dwóch bardziej pseudo niż góralskich obiektów wyraźnie inspirowanych tzw. Dworem Skibówki z Równicy, które za
chwil kilka przyjdzie im minąć po prawej.
Widoczek za plecami :)
Dla uspokojenia nerwów polecam
spojrzenie co jakiś czas za siebie na piękną panoramę gór oraz przyjrzenie się godnym
uwiecznienia na płótnie może bardziej niż na kliszy czy karcie pamięci samotnym
ruinom bardzo starego chyba gospodarstwa w polu po lewej stronie drogi.
Po kilku minutach ścieżka lekko
się wznosząc wchodzi w najpierw rzadki, potem już (co za ulga) gęściejszy,
„prawdziwy” las i poprzez zalegające wokół wciąż jeszcze jesienne liście
doprowadza mnie do skrzyżowania, które już kiedyś odwiedziłem. Napotykam tu
szlak czarny do kościółka w Szczyrku (w lewo w dół), szlak czerwony na Magurę
(nieco dalej, też w lewo, ale wznosząco, tam po chwili marszu zobaczyć można
piękny leśny ołtarz), dalszy ciąg szlaku niebieskiego na wprost oraz po prawej kolory:
czarny do Bystrej Górnej i czerwony przez nią na Błonia Mikuszowickie.
I jak tu nie wierzyć w sny?
Kieruję się zgodnie z planem
prosto płaską prawie leśną drogą mając po prawej interesujący widoczek daleko w
dole na Bystrą, zaś po lewej mijając łany całe sympatycznego fioletowego
kwiatuszka o nazwie Żywiec Gruczołowaty.
Pierwsze skojarzenie? Mleczna Goplana. No ewentualnie Milka. :)
Od tego miejsca prawie do samego
już schroniska na Magurze towarzyszyć mi będą mniejsze i większe strumyczki
pojawiające się co rusz na ścieżce, którym także warto się przyjrzeć, a przede
wszystkim chociaż zamoczyć w nich dłonie. Szlak znów się tu wznosi, spokojnie,
ale zdecydowanie i oto docieram do szerokiej drogi przecinając którą ruszę dalej, ale…
nie od razu.
Po prawej wyłania się bowiem dość niespodziewanie zza drzew ogromna, majestatyczna
wręcz bryła Szyndzielni, nie
kojarzącej mi się jakoś do tej pory, mimo trudów jej zdobywania podczas
wycieczki drugiej, z górami monumentalnymi. Błędnie jak się okazuje.
Jeszcze kilka minut kamienistym
szlakiem w górę i… prawie przysiadam. Teraz już nie tylko Szyndzielnia, ale i potężna,
niewyobrażalna wręcz dolina przed nią sprawiają, że stoję tak w milczeniu kilka
minut. Ręczę każdemu, kto chciałby moje opowieści wykorzystać do własnych
wycieczek, że napotka tu nie punkt, ale wręcz cud widokowy. Lekki wiatr, cisza
dookoła i jeszcze przecież kamieniołom, potężna skalna ściana tuż za plecami
sprawiają, że ma się wrażenie przebywania w górach o wiele poważniejszych niż
poczciwe Beskidy.
Szyndzielnia jakiej nie znałem...
Droga na chwilę łagodnieje.
Pośród wysokich drzew i ponad stromym zboczem wiedzie mnie wraz ze śpiewem ptaków
i szumem wody ku widocznemu od pewnego momentu szczytowi Klimczoka (1117 m n.p.m.), przed którym jednak pośród niezmiennie fascynujących
widoków skręca nagle w lewo i najpierw polanką a wreszcie już bardzo stromym i
męczącym, ale też krótkim podejściem wyprowadza za budynkiem Klementynówki.
O samym schronisku
opowiadałem już nieco przy okazji wycieczki jedenastej, dziś zatem dodam tylko
jako ciekawostkę, że trafiłem całkiem niedawno na album z reprodukcjami dawnych
pocztówek i fotografii z Beskidów i odnalazłem w nim zarówno „nieśmiertelne” zdjęcie z
Klimczoka w kierunku Magury jak i vice versa, obydwa z początku
ubiegłego wieku. I zabrzmi to niewiarygodnie, wiem, ale poza masztem na
Klimczoku nie zmieniło się tu właściwie NIC.
Klementynówka.
A więc schronisko. Godzina
dziewiąta trzydzieści. Wokół żywej duszy, tylko z kuchni dobiegają czyjeś
rozmowy. Nie ma turystów ani przed budynkiem ani w zasięgu wzroku. Klimat jakby
niedzielnego poranka. A niech tam! Decyduję się podbić stawkę i podejść na
Klimczok drogą, którą mam prawie na wprost przed sobą. Nie jest to podejście
długie, ledwie piętnastominutowe, ale z pewnością męczące. Biorąc jednak pod
uwagę relatywnie wczesną porę stać mnie na to, by się tam jakoś doczołgać i odpocząć nawet
i godzinę, jeśli będzie trzeba.
Schodzę zatem do przełęczy Kowiorek (1042 m n.p.m.) (inne nazwy: Kowiorki, Siodło pod
Klimczokiem) i stamtąd czarnym szlakiem pnę się powoli ku szczytowi.
Okazuje się to dużo łatwiejsze niżby wyglądało, zwłaszcza patrząc z daleka.
Zdyszany bo zdyszany, ale bez strat w ludziach docieram do Chatki u Tadka, czyli hmm.. no właśnie… CZEGOŚ na kształt
ogrodowego domku pełniącego tu rolę darmowego i samoobsługowego schroniska na
powiedzmy dwie, góra trzy osoby. Cóż napisać, podczas którejś z pierwszych
moich wędrówek skrytykowałem to faktycznie mocno kiczowate coś, jako oszpecanie
gór i wizualny low end. Dziś postanawiam sprawdzić jak też ów przybytek prezentuje się
wewnątrz. I z mieszanymi nieco uczuciami odsuwam płócienne drzwi…
Raz kozie śmierć! :)) Wchodzę!
W środku napotykam ławę, leżak, mapy,
sporo zdjęć, zabawnych napisów i zadziwiającą wręcz czystość. Ogólnie klimat
bieszczadzko – studencko - peerelowski przynajmniej tak, jak ja go sobie
wyobrażam. Wbrew pozorom zupełnie przyjemne zestawienie. Drżącą jeszcze ze
zmęczenia dłonią wpisuję się do pamiątkowego zeszytu i po kilku chwilach odpoczynku udaję na dobrze już
mi znany szczyt kilkanaście metrów wyżej, by tam przy ciężkim stole skonsumować śniadanie i nacieszyć oczy widokami.
Po może kwadransie w zupełnej samotności dociera do
mnie i przysiada na pobliskich ławach kilkuosobowa grupka turystów w wieku
późno średnim. Jak to zawsze w górach bywa zaczynamy „obwąchiwanie” od
nieśmiertelnego pytania, tym razem zadanego przeze mnie: A skąd to państwo idą?
-Ze schroniska, o tam.
-Z Magury?
-Tak.
Muszę mieć dziwną minę,
rozbawioną raczej, bo słyszę po sekundzie pełne szacunku:
-A pan z daleka?
-Z Katowic, ha ha ha. Ale tak dosłownie to idę od stacji w Wilkowicach, czyli coś
koło ośmiu, dziewięciu kilometrów.
-Ooo... to sporo.
Nie, nie jestem zwolennikiem
podniecania się odległościami czy wysokością. Tu raczej rozbawiło mnie to, że
ktoś będąc w górach zaczyna dzień o 10:00, ale cóż, każdy wędruje po swojemu.
Państwo wybierają się na Błotny i planują powrót stamtąd przez Karkoszczonkę, ale jak wspólnie dostrzegamy na mapach żeby
nie wracać tym samym szlakiem musieliby iść z powrotem z Błotnego traktem „końskim” (bardziej poważnie: jeździeckim), bo jest takowy w kierunku Chaty
Wuja Toma.
Hmm… Ciekawa nawet alternatywa.
Magura z podejścia na Klimczok.
Po kilkunastu minutach ożywionej
dyskusji o znakarzach z PTTK, kulturze turystów na szlakach i ogólnie wszystkim
co dookoła żegnamy się jak starzy znajomi i ruszamy w swoich kierunkach. Oni w
stronę Trzech Kopców (Proszę zawsze pamiętać o przyjrzeniu się tam ruinom
poniemieckiego schroniska! Dla „smakoszy tematu” jest też autentyczna jaskinia
niedaleko od szlaku.), ja – na dół, znów do przełęczy Kowiorek, a potem lekko
wznosząco ku szczytowi Magury. A więc powtórkowo kolor czarny do
siodła, potem niebieski do Klementynówki i dalej już premierowo - żółty.
Na trasie cisza, przy schronisku nadal nikogo, tylko puste ławki i plac zabaw.
Maszeruję wolno rozglądając się nieco zdziwiony tym spokojem, mijam chatkę GOPR
(tu także można przenocować!), dożywające swych dni ostatnie łaty śniegu w
lesie i wychodzę na zupełnie płaski odcinek szlaku. W dali zza mgły majaczy
sylweta Skrzycznego, a przede mną znany już z wycieczki jedenastej rzadki las w
środku którego na jednym z drzew napotkać można tabliczkę z oznaczeniem
szczytu, jak to piszą fachowcy - mało
wybitnego (zupełnie jakbym słyszał moją panią od matmy). A potem już duża
otwarta przestrzeń z ostatnim spojrzeniem na Szyndzielnię w tyle po lewej i
bardzo strome, choć niedługie zejście w kierunku Kotliny Żywieckiej do rozstaju
szlaków. Tutaj towarzyszący mi od schroniska kolor czerwony skręca ku Bystrej
(i skrzyżowaniu nad nią, które opisywałem) wiodąc obok ruin dawnego
basenu i drugiego schroniska na Magurze, zaś żółty prowadzi mnie pomiędzy
zaroślami najpierw w prawo, a potem w lewo. Okolica jest… zabawna. Sporo
wysokich traw, krzaków, z rzadka tylko i raczej wokół rosnące drzewa. A szlak
robi zakrętasy. Zapewne, gdyby tu wszystko ładnie wykosić dałoby się iść prosto
i jak zaraz się okaże, tak byłoby najlepiej…
Docieram do przepięknego leśnego
skrzyżowania godnego uwiecznienia w rasowym kalendarzu i to nawet na okładce i rozanielony
tym widokiem GUBIĘ TROP! Yyyy… znaczy się SZLAK. Wstyd mi i to bardzo, ale
opowiem o tym, żeby inni nie popełnili tego samego błędu. Uwaga.
Patrząc od rozstaju kolorów czerwonego i żółtego
zejście w kierunku Wilkowic mamy plus minus na dwunastej, może wpół do
pierwszej, tyle że w dali. Szlak prowadzi nas, jak już opisywałem, po łuku w
kształcie literki C, a „kalendarzowe” skrzyżowanie mamy u jej dołu, jeśli
przyjąć że idziemy „od góry” (bo przecież idziemy, prawda?). Zaraz za
skrzyżowaniem, gdy nasza wyimaginowana literka się kończy należy skręcić „ku
przepaści” wąską, prawie niewidoczną ścieżynką w prawo! Oznaczenie tu jest
bardzo mylące, bo zamiast strzałki mamy normalne znaki, tyle że oddalające się
od głównej drogi na kolejnych drzewach, co w zamyśleniu można uznać za
przypadek.
Ja uznałem. I niech mi wszyscy
święci wybaczą to, co przez najbliższe kilkanaście minut
wypowiedziałem pod adresem znakarzy maszerując prosto, ha ha ha. Ale widoki
miałem przednie, tak że trudno powiedzieć, bym wiele stracił, poza może tylko odrobiną czasu.
A teraz superdygresja na poważnie. Podobno, z czym
po szybkim zaznajomieniu się z tematem jestem skłonny się zgodzić, polski system
znakowania szlaków jest jednym z najdoskonalszych na świecie. Tym samym
„wychował nas” na prowadzeniu za rączkę, a to niezbyt dobre przyzwyczajenie. Co
więc robić, gdy coś nie gra, gdy mamy nieoznakowany rozstaj, gdy nagle znaki
„znikają” albo zgoła trafiamy na inne? Po pierwsze zawsze mieć ze sobą mapę i
przewodnik. ZAWSZE. Nieważne jest ile mamy lat i ile doświadczenia za sobą.
Mogliśmy jeździć rowerem po Giewoncie, a zabłądzimy na Szyndzielni, jeśli jej
nie znamy. Zero szpanu, tylko zapobiegliwość. Mapa (osobiście polecam
w skali 1:25000), przewodnik (wywalić wszystkie inne, a kupić coś autorstwa GENIUSZA BESKIDU ŚLĄSKIEGO - pana Mirosława
Barańskiego) i otwarte oczy. Oraz spokój.
Nie ma znaków? Wracamy do ostatniego
miejsca gdzie są i patrzymy „w zwolnionym tempie”. Może skręciły? Może po
prostu nie ma ich fizycznie, ale szlak prowadzi dalej, bo nic nigdzie nie
odchodzi? Gdzieś być muszą.
Tu właśnie porównujemy rzeczywistość z mapą i
opisem z przewodnika. Na nieoznakowanym rozstaju to samo. Jeśli nie widać znaku
ani w lewo ani w prawo COFAMY SIĘ (do tyłu, ha ha ha) i wypatrujemy informacji
wcześniej. W ostateczności idziemy kilkadziesiąt metrów w którymś z kierunków i
szukamy dalszych oznaczeń. Nie ma ich? Wracamy i robimy to samo z drugą odnogą.
W końcu końców mamy w komórce wpisany numer do PTTK w danym rejonie i do
GOPR-u, nawet, jeśli uważamy, że w „takich górkach” ten stopień asekuracji to obciach.
Amen.
Polski system oznaczeń szlaków turystycznych (Wikipedia).
Niżej podpisany obejrzał piękne
widoczki, przypomniał sobie wszystkie przekleństwa, jakich w swoim życiu był
używał i odświeżył je sobie na głos, po czym niczym syn marnotrawny powrócił i zobaczył,
czego nie zobaczył. I zszedł był. Na szczęście nie z tego świata.
Zatem mamy jasność. Szlak wygląda tak C, (koniec „literki” C i uciekamy przecinkiem, czy raczej w tej sytuacji przecinką w prawo). I tu szok kolejny. Tatry. Tam Tatry! Himalaje! Alpy! Biedronka z jedną czynną kasą! Po prostu dramat.
Zejście jest bardzo strome i
niezwykle niewygodne, bo kamieniste. Widać, że jest to szlak nowy (na wielu
starszych mapach i w przewodnikach go nie ma!), a jego widokowość zeszła na
plan dalszy wobec konieczności GDZIEŚ GO POPROWADZENIA. I ta konieczność w takim wydaniu bywa dla (nóg) turysty bolesna...
Gdy kamienie się kończą skręcam
lekko w lewo i dochodzę do drogi, którą pomiędzy odwiedzonym już dziś skrzyżowaniem
nad Bystrą a (przepięknym, polecam!) kościółkiem w Szczyrku (dojść do niego
można również kolorem niebieskim z przełęczy Kowiorek) prowadzi trasa czarna. Napotykam
tu także niezwykle interesujący szlak
różańcowy, wyznaczony malutkimi drewnianymi kapliczkami. I teraz już sytuacja
się klaruje. Oznaczenia wręcz idealnie rozmieszczone, nowe, czytelne i nie budzące wątpliwości, a i droga
prosta, płaska i wygodna. Można odetchnąć z ulgą.
A skoro tak, to warto przystanąć
tu i dobrze się rozejrzeć. Panorama nie pierwszy dziś raz imponuje swoim ogromem.
Dom(-y) w Dolinie Mgieł...
Daleko w dole z łatwością
dostrzeżemy stąd charakterystyczną białą bryłę kościoła w Mesznej. I jakkolwiek
niewiarygodne się to z tego miejsca wydaje, będziemy za czas jakiś przechodzić tuż obok niego!
Tak, tak. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Jedna ze stacji Szlaku Różańcowego.
Ruszamy! Warto zapamiętać, że po
zejściu na drogę jedną z kapliczek (ale nie tą ze zdjęcia powyżej!) ma się zaraz za plecami po lewej. I tak ma
zostać.
Trasa prowadzi stąd najpierw płasko
jakby półką, ale po kilku minutach znów ostrzej schodzi lasem w prawo mijając pojedyncze
gospodarstwa. I tutaj dopiero napotykam kolejnych dziś turystów, wyraźnie
zresztą zziajanych, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że wybierając kolor
żółty do zejścia a nie podejścia na Magurę trafiłem w dziesiątkę.
Na dość krótko w tym miejscu kolor czarny
oddala się w prawo, a mój, żółty, samotnie skręca w lewo, by niedługo pod kątem prostym
bardzo stromo przez rozległą łąkę doprowadzić mnie do Chaty na Groniu, czyli średnio sympatycznego zajazdu/pensjonatu przy
ulicy Nadmesznej. Zejście to acz
krótkie i przepiękne widokowo jest trudne a w warunkach deszczu czy śniegu może
być wręcz niebezpieczne nawet dla doświadczonych turystów. Proszę to mieć na
uwadze.
Uwaga! Tu można wywinąć orła!
Chata na Groniu, cóż można o niej…
Moim najzupełniej subiektywnym
zdaniem jest to typowy przedstawiciel raczej młodego, powstałego w latach 90
XX wieku gatunku obiektów górskich łączących „image” schroniska z komercją
typowego pensjonatu rodem ze Szczyrku czy Wisły. Dobrze to czy źle, nie
oceniam, ale sam z podobnych przybytków po prostu nie korzystam. Jeśli już, wybieram raczej
tradycyjne schroniska PTTK.
Wespół ze szlakiem czarnym, który
znów na krótko dołączył tu do żółtego (zza budynku) ruszam w dół (patrząc od wcześniejszego
zejścia łąką - w lewo!) zostawiając Chatę za sobą, by pośród
imponującego lasu dotrzeć do jaru, w którym płynie Mesznianka. Przechodząc tu nad nią na
drugi brzeg kieruję się w prawo, drogą
przypominającą mi bardzo zejście z Przysłopu na Karolówkę, ku ulicy Sportowej, która doprowadzi mnie wkrótce do
białego kościoła w Mesznej, tego samego któremu nie tak dawno przyglądałem się z góry.
Zanim to jednak nastąpi polecam spojrzenie na towarzyszący nam tu potok (można też wejść na kładkę nieco dalej, obok pierwszych gospodarstw), który płynie najpierw "grzecznie" tuż przy szlaku, ale po kilku minutach marszu już w bardzo głębokiej i rasowo wyglądającej "przepaści".
Na tym mostu skręcamy w prawo, w dół potoku, "rysując" odwróconą literkę U.
Oto już asfalt, zabudowania,
poszczekujące psy i cywilizacja w pełnej krasie. W takim jednak, miejsko
wiejskim klimacie nawet mi odpowiadająca. Mijając kolejne domy docieram
do cmentarza i zaraz za nim do „znanej mi już” parafii pw. Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny i ulicy
(nihil novi) Kościelnej. Nią
zaś po chwili przerwy na kontemplację udaję się przekraczając znów Meszniankę w prawo, by po kilku minutach skręcić w lewo
bardzo niepozorną ulicą Agrestową (uwaga
na znaki!) i spacerem pomiędzy zabudowaniami dotrzeć do… ulicy Szczyrkowskiej.
Tak jest, tej samej którą przekraczałem rano rozpoczynając samodzielną trasę
szlaku niebieskiego. A będąc przy niej mam, tak dla jasności to napiszę, w prawo – Buczkowice i Szczyrk, a w lewo
Wilkowice i Bielsko. Maszeruję oczywiście w lewo.
Komercja, ale jednak miła oku ;)
No cóż, nie zamierzam tu nikomu
wmawiać, że ten etap jest ciekawy. Nie jest. Samochody hałasują, dawka spalin
odpowiada tej znanej mi z centrum Katowic a biedny turysta idzie zwyczajnym miejskim
chodnikiem. Widać nie dało się inaczej.
Ponieważ jednak jak to mawiał
premier a wcześniej towarzysz Leszek Miller mężczyznę poznaje się po tym jak
kończy, nie od rzeczy będzie tu dodać, że należy mieć oczy i uszy otwarte.
Szlak skręca bowiem nagle w prawo ulicą
Wspólną (najpierw na Szczyrkowskiej po lewej będzie wiata przystankowa), a
z niej po kilkuset metrach w lewo ulicą
Do Boru, która wijąc się wśród rzadkiego lasku, a potem łąk i wreszcie prowadząc na wprost dochodzi do nowopowstającej drogi S69 (Bielsko
Biała – Żywiec), nad którą należy przejść kładką, bowiem już za nią jest Dworcowa
i co za tym idzie dworzec właśnie.
(Prawie że) ostatnia prosta ulicą Do Boru.
I tu ważna informacja
dla potencjalnych moich naśladowców. Należy przejść na drugą stronę "autostrady" betonową kładką! Pierwotnie zapewne szlak po prostu prowadził prosto, że się tak
mało oryginalnie wyrażę. W chwili jednak, gdy szedłem tą drogą budowa trwała sobie
w najlepsze (trwała - w dosłownym rozumieniu - to znaczy nic się na niej nie działo) a oznakowania
nie było. Najzwyczajniej (?!) urywało się na uliczce Do Boru, z której wyszedłem.
Stąd też czując, że ciąg dalszy i zarazem cel
wędrówki są już niedaleko postanowiłem jednak dojść tam nieco dłuższą a
pewniejszą w tej sytuacji drogą i maszerując wzdłuż budowy dotarłem do ulicy
Wyzwolenia (którą rano startowałem) i nią dopiero naddając kilkaset metrów zawróciłem do
stacji.
S69. Widoczna kładka w kierunku ulicy Dworcowej.
Wycieczka zaś dziewiętnasta,
którą tym sposobem zakończyłem okazała się być poza wszystkimi atrakcjami turystyczno wizualno emocjonalnymi najtańszą i jedną z najszybszych
zarazem w moim dorobku, głownie poprzez wyeliminowanie dojazdów autobusowych. Mimo
zatem niezaprzeczalnej nudy na ostatnim odcinku, a przynajmniej jakiejś jego części, jako całość polecam ją każdemu z pełnym przekonaniem. Uparciuszki zawsze mogą przecież ze Szczyrkowskiej dojechać już do mety, czyli Wilkowic lub Bielska autobusem.
Do zobaczenia na szlaku!
===
5 kwietnia 2014
Trasa/Punkty do wyszukania na mapie: Wilkowice-Bystra PKP - Bystra - Magura - Przełęcz Kowiorek (Siodło pod Klimczokiem) - Klimczok- Meszna
Stopień trudności: niski do średniego.
Up & Down: Początek trasy równy, podejście na Magurę stale wznoszące, nietrudne, od Klementynówki do przełęczy Kowiorek lekko w dół, na szczyt Klimczoka stromo, podejście męczące. Droga powrotna: z Klimczoka stromo w dół, łagodnie wznosząco do szczytu Magury, potem na zmianę odcinki połogie i bardzo strome, miejscami kamieniste, trudne, aż do Chaty na Groniu. Od niej szlak lekko opadający do ulicy Sportowej, następnie zupełnie płaski aż do stacji PKP.
Atrakcje widokowe: Białka, kilkakrotnie niezwykle piękne panoramy podczas podejścia na Magurę, widok ze szczytu Klimczoka, Kotlina Żywiecka, szlak różańcowy, Mesznianka.
Schroniska, żywność, odpoczynek: Sklepy i bary w Wilkowicach, Bystrej oraz Mesznej, schronisko na Magurze i noclegi „U ratowników” w stacji GOPR tamże. Chatka u Tadka na Klimczoku (jako zależnie od pory roku, schronienie przed opadami lub owadami, ha ha ha).
Komunikacja: Do i z Wilkowic koleją lub autobusami np. z/do Bielska.
Opis marszruty: Od stacji PKP Wilkowice-Bystra do przełęczy Kowiorek szlak niebieski, na szczyt Klimczoka - czarny, potem powrót znów czarnym i niebieskim a od schroniska na Magurze kolor żółty do Wilkowic.
Odległość: Około 20,1 kilometra, mój czas przejścia sześć i pół godziny.
Opinia: Szlak bardzo łatwy przy podejściu i w swoim końcowym odcinku od Chaty na Groniu. Trudny acz krótki fragment przed szczytem Klimczoka i zejście z niego, następnie w drodze powrotnej miejscami bardzo trudne, niebezpieczne odcinki (kamienie, trawa, stromizny). Odcinek niebieski dostępny dla każdego, fragmenty czarny i żółty zalecane raczej dla osób obytych już z górami. Stanowczo nie polecam zejścia żółtym szlakiem przy złej pogodzie!
Możliwości zmian: 1. Dojście na Magurę od stacji lub od Fałatówki szlakiem zielonym, 2. Rezygnacja z podejścia na Klimczok, 3. Z przełeczy Kowiorek zejście do Szczyrku lub do górnej stacji kolejki na Szyndzielnię, 5. Przejście na szlak czarny do Bystrej Górnej od spotkania przy szlaku różańcowym, 6. Z Mesznej możliwość dojazdu autobusem do Buczkowic, Szczyrku lub Bielska Białej.
PEŁNA GALERIA ZDJĘĆ W PICASA WEB ALBUMS
Będę się powtarzać, ale bardzo Ci zazdroszczę bliskości gór i takich widoków, zwłaszcza teraz, kiedy zrobiło się tak pięknie zielono..Mam prośbę - jakbyś kiedyś był w Milówce wrzuć fotkę - bardzo bym chciała zobaczyć jak teraz wygląda :-) Pozdrawiaju i machaju :-)
OdpowiedzUsuńZdrastwujtie. Spasiba Wam. :))
UsuńPowiem Ci, że mnie się taki jesienno wiosenny krajobraz chyba bardziej nawet podobał niż ten letni, który poza tym że ładny daje też czasem w kość temperaturą czy robactwem wokół. Nie ma się co oszukiwać, takie moje np. 20 km to sporo i o wiele milej idzie się, gdy jest 15 - 20 stopni niż wtedy gdy słupek rtęci sięga 30. Trzy moje pierwsze wycieczki były "chłodne", bo to przecież 2 marca, 13 marca i 5 kwietnia. Kolejna przydarzyła się dopiero 10 czerwca i odbywała się już w strasznym upale. Widoki piękne, to fakt, zieleń także, ale za ciepło.
Nie wiem kiedy wreszcie odważę się wychylić poza Beskid Śląski, ale obiecuję, że ewentualną wizytę w Milówce (uwaga, neologizm) opstrykam Ci wszerz i wzdłuż :)) z największą przyjemnością.
Dobrze, że napisałeś jak się zachować w przypadku braku znaków. Pomysł pt. aaa, pójde prosto przed siebie i zobaczę co dalej, może się nieciekawie skończyć, a pewnie znajdą się na tym świecie takie osoby.
OdpowiedzUsuńNajszybsza, tania i pełno asfaltu :) Coś dla mnie :P Nudny ostatni odcinek ? Zawsze można wyjąc jajka na twardo i przegryźć mandarynkami :D
Tere Fere Kuku! :)
UsuńNajszybsza tylko w sensie braku dojazdów i oczekiwania na wszelkie busy, pekaesy i inne takie. Od pociągu do pociągu. Tak jest chyba najlepiej. Można też iść na tej samej zasadzie z Goleszowa do Wisły Uzdrowiska, ze Skoczowa do Ustronia Polany albo z Ustronia Polany do Wisły Głębce. Sporo czasu faktycznie pożera już po wycieczce dostanie się do czegoś :) jadącego już do domu.
A jajka na twardo na Szczyrkowskiej, która jest czymś w rodzaju naszej Kościuszki to byłby hardkor :))
Ale wiesz co? Ta wycieczka tu opowiedziana może być fajna przy podejściu tak jak opisałem i potem np. zejściu szlakiem żółtym z Klimczoka na Szyndzielnię do kolejki. Zjeżdżasz na dół a tam już ósemka wiezie Cię prosto na dworzec kolejowy. O!
Piszesz się? :))
Bardzo piękna wycieczka z przygodami :). I te mgły... zazdroszczę... Ostatnio byłam na spacerze na Błatnią, ale nie robiłam zdjęć...
OdpowiedzUsuńTak, mgły zabierają coś, dając coś innego w zamian...
UsuńPięknie było.
Który ze szlaków łączących Wilkowice/Bystrą z Klimczokiem najmilej wspominasz? Czerwony przez Magurę, zielony przez Kołowrót, czy właśnie ten niebieski? Pozdrawiam - Wojtek
OdpowiedzUsuńBardzo dobre pytanie :)
UsuńTrasa ciekawa widokowo nie zawsze jest najłatwiejsza, więc to "najmilsze wspomnienie" można różnie rozumieć, ale chyba jednak najlepszym szlakiem na podejście jest niebieski. Nie ma dużych stromizn, oferuje niezłe widoczki, aczkolwiek tak bardziej punktowo, bo spory odcinek wiedzie po prostu lasem, ale właśnie ten polubiłem. Natomiast żółty jest co prawda atrakcyjniejszy, ale też sporo trudniejszy, zwłaszcza w podejściu. Stąd sugestia żeby wchodzić niebieskim a schodzić żółtym. Zielony jest dość łatwy, ale długi i widokowo ciekawy dopiero od przełęczy Kołowrót. Tu myślę warto dojechać autobusem do Bystrej i dopiero stamtąd, nie z Wilkowic zaczynać. Wtedy też będzie OK. Najmniej atrakcyjny wydaje mi się czerwony. Poza odcinkiem wspólnym z żółtym na Magurze i okolicami ruin dawnego basenu reszta trasy to las i las i las :)
Tylko że wiesz, ja preferuję jednak poznawanie wszystkiego, żeby potem samu ocenić. Żadna ze znanych mi tras nie jest tak po prostu zła, nudna czy niepotrzebna. Nawet najsłabsze mają jakieś zalety.
Na początku lat 90 przeszedłem szlakiem czerwonym ze Szczyrku przez Magurę do Bystrej, w tym samym okresie również szlakiem zielonym, z tym że odbiłem chyba na Kozią Górę. Tyle, że było to dawno temu i niewiele już pamiętam. Natomiast szlaku niebieskiego nie znam,a żółty i czarny (różańcowy) to chyba stosunkowo niedawno wytyczone szlaki.Taka ciekawostka - kuzynka, z którą wtedy chodziłem po Beskidzie wzięłą mnie kiedyś na tzw. "szlak bez szlaku", który biegnął od stoków Magury aż do Mesznej. I zastanawiam się właśnie, czy nie wykorzystano niektórych fragmentów tego "szlaku bez szlaku" do wytyczenia właśnie szlaku żółtego bądź czarnego. Pozdrawiam - Wojtek. Dzięki za odpowiedź.
OdpowiedzUsuńAaa... czerwonym. Zapewne ze Szczyrku żółtym na Karkoszczonkę i dopiero stamtąd czerwonym do góry. Ten odcinek jest piękny. Zresztą kolejny, aż do ruin basenu także, ale potem raz, że las :) dwa, czasem stromo, trudno, a widoków ŻADNYCH. Więc dobry jest z Magury jako szybkie zejście do Bystrej, ale tak poza tym poniżej średniej. Niebieski przedstawiam powyżej, jest też na filmie wraz z moim pożal się Boże komentarzem, tak że wirtualnie już go masz w garści.
UsuńZ ciekawostką masz chyba rację. I raczej chodzi o żółty, bo z czarnym to jest tak, że był "zawsze" a w każdym razie od dawna, ale też słynął z braku oznaczeń w wielu miejscach. Od kilku lat jako różańcowy jest oznakowany świetnie. Za to żółtego nie było i jak tu piszę powyżej sprawia wrażenie w wielu miejscach stworzonego na chybcika, ale pomijając dwa strome i trudne fragmenty, to jest ciekawy a widokowo wręcz idealny. Zaletą jest też możliwość zakończenia marszu od razu w Mesznej, bo trasa do Wilkowic to tak naprawdę tylko dojście do dworca. Turystyki w tym niewiele.
W ubiegłym roku dorobiono odnogę żółtego. Teraz w zabawny nieco sposób z dworca w Wilkowicach prowadzi na dwie strony, ale i tak się potem w lasach nad Bystrą spotykając ponownie.
Pozdrowienia
Czym dla Ciebie są okolice Jaworza, tym dla mnie Szczyrk i niebieski szlak na Klimczok, który był "moim pierwszym" szlakiem, moją pierwszą przygodą z górami. Właściwie to co roku przemierzam ten szlak, ponieważ moja rodzina ma domek letniskowy w Szczyrku od lat 80, więc co roku właśnie tam spędzałem wakacje . Właśnie kilka ładnych górskich wędrówek rozpoczynałem właśnie od szlaku niebieskiego na Klimczok. Ale dla mojej żony to chyba jeszcze zbyt trudny szlak:) Pozdrawiam - Wojtek
UsuńNooo... To tylko pozazdrościć. Możliwość noclegu (bez wydawania połowy portierskiej wypłaty za nockę) w górach znacząco zmienia sytuację. Tylko korzystać.
UsuńTak poza szlakiem niebieskim na Klimczok, to moimi ulubionymi są czerwony relacji:) Klimczok - Karkoszczonka-Kotarz - Biały Krzyż, oraz zielony Skrzyczne - Malinowska Skała, dalej czerwony do Białego Krzyża. Zawsze lubiłem kończyć wędrówkę na Białym Krzyżu i rozłożyć się na polanie. Ale ostatnio jak tam byliśmy to niestety ale Przełęcz była bardzo oblegana przez turystów. Ale to była niedziela. Wojtek
OdpowiedzUsuńBo tą właśnie te oczywistości. Ja tam wolę zapomniane zakątki. Np. piękny i pusty szlak ze Skoczowa na Łazek i dalej np. na Błotny albo do Brennej. Wersja mini (ale naprawdę skromna) to zejście z Łazka do Nałęża.
UsuńWarto jechać w tygodniu, zwłaszcza w poniedziałki :) Wtedy Beskid Śląski bywa wymarły. Albo w mniej "medialną" pogodę. Zajrzyj na blog Stacha Lebiedzika w moich polecanych - ten człowiek drepta po górach nawet w warunkach jak dla Yeti :)
Niestety albo raczej stety nie jestem już portierem):( pracuję od poniedziałku do piątku, chodź mam jeszcze parę dni zaległego urlopu. Co do szlaków w dolinie Brennicy i okolicach, brałem je pod uwagę, chodź powiem ci szczerze, iż boję się skończyć wędrówkę np. w Brennej, bądź w małych miejscowościach, gdyż nie ufam prywatnym przewoźnikom, a PKS Cieszyn oraz PKS Żywiec zlikwidowano.Nie wiem czy ufać takim przewoźnikom, może się potem okazać iż rozkład jazdy publikowany w internecie jest nieaktualny, lub przewoźnik zbankrutował i trzeba będzie podreptać jeszcze kilka(?) lub kilkanaście kilometrów. Chociaż masz chyba doświadczenie w tym temacie. Kończyłeś bowiem wycieczki w Istebnej, Jaworzynce, bo do Jaworza to chyba PKS Bielsko dojeżdża. Oczywiście można się wybrać na wycieczkę np. tą, na której ostatnio byłeś Szyndzielnia - Jaworze..Wojtek
OdpowiedzUsuńZ tym portierskim budżetem to miałem raczej na myśli siebie :))
UsuńNie zdarzyło mi się mieć problemów z busami. Przede wszystkim nie ma już de facto czegoś takiego jak PKS, to znaczy niby jest, ale to i tak każdy autobus to inny przewoźnik, coś jak KZK GOP i PKM Katowice czy inni w nim. Najczęsciej trafia mi się Wispol, są też inni. Jeżdżą, jeżdżą, bez obaw. W końcu nie funkcjonują tylko dla turystów, a przede wszystkim dla mieszkańców, więc by ci mogli dojechać do szkoły i pracy a potem wrócić nie mogą sobie pozwolić na wagary. Najlepiej rozpracować sobie trasę najpierw, obliczyć czas na przykład na www.szlaki.net.pl i zorientować się w komunikacji dokładając zawsze jakąś opcję awaryjną na wypadek spóźnienia. Staram się zawsze jak najwcześniej zaczynać żeby kończyć powiedzmy o 16-17. Wtedy zawsze coś jest. Ale miałem też chwilę grozy na wycieczce "Sportowiec mimo woli" gdzie niewiele brakowało bym spał na ławce. Ale cóż, tego także trzeba w życiu spróbować ;))
No i udało mi się w zeszłym tygodniu, w poniedziałek po raz trzeci w tym sezonie udać w góry. Niestety, mimo zapowiedzi pogoda nie dopisała (przynajmniej nie w tej części Beskidów..) Pełne zachmurzenie zmusiło mnie do zmiany i skrócenia planowanej trasy. Więc udałem się na Klimczok szlakiem zielonym ze Szczyrku, a później - premierowo - udałem się szlakiem niebieskim do Bystrej. Moja ocena tego szlaku - 4 z małym minusem. Więc ogólnie dobrze, widoki punktowo, szlak zróżnicowany, biegnący również lasem, fajna panorama Bystrej przy końcu. Nie wiem tylko, co w Bystrej robi szlak żółty, i gdzie biegnie, bo na mapach go nie widać:) Najlepsze było to, że w tym samym czasie na Błatnią z Jaworza wchodziła koleżanka z pracy z wycieczką szkolną, i tam podobno było słonecznie! Niestety dzisiaj za oknem śnieg, w przyszłym tygodniu miało być ładnie, a mają być opady deszczu i niska temperatura.. Koniec sezonu?:( Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNiebieski jest fajny, ale stanowczo lepszy do podchodzenia, a przy dołożonym zejściu żółtym robi się już z tego bardzo ciekawa wycieczka. A "drugi" żółty w Bystrej to nowy jego odcinek powstały w ubiegłym roku, którego na mapach jeszcze nie ma. I oczywiście PTTK nie może walnąć gdzieś na węźle szlaków mapki, bo pewnie nie ma na to pieniędzy...
UsuńJa w sobotę wróciłem z dziewiątej w tym roku trasy. na której "odkryłem" dwie "nowe" góry o których, pewien tego jestem, mało kto słyszał. Pogoda świetna, widoki także. Było co prawda chłodno i szaro zwłaszcza po 13:00 ale bez dramatu i też bez wiatru. Myślę, że to jeszcze nie koniec sezonu, bo w ubiegłym roku ostatnią trasę robiłem w grudniu, więc nadzieję mam. A ten śnieg który teraz mamy za oknem to takie demo raczej. Nie wierzę, żeby już został.
Pozdrowienia
Mam pomysł na wycieczkę szlakiem czarnym różańcowym, niebieskim ze Szczyrku i powrót żółtym - to tak na 25 lat pierwszej wycieczki w góry:). Przy pełnym zachmurzeniu niestety nie czułem tej radości i satysfakcji z przebywania w górach. Napisz mi jak było w grudniu - zimno mocno dokuczało?, wiatr? , śnieg?, zachmurzenie?
OdpowiedzUsuńAle powrót żółtym gdzie? Do Bystrej czy na Magurę? Generalnie wolałbym do Szczyrku schodzić niż z niego zaczynać. Zresztą delikatnie mówiąc nie jest to najpiękniejsza w Beskidach miejscowość...
UsuńNo i bierz pod uwagę, że czarny z żółtym momentami prowadzą razem. To chyba żeby idąc w jedną stronę patrzeć tylko w lewo a w drugą... :))
W grudniu cóż, nie była to jakaś bardzo daleka ani wysoka wycieczka, ale klimat był świetny, mglisto, tajemniczo. Oczywiście zero śniegu, bo to był warunek podstawowy. Rano mgła i szron a potem odrobina słońca. Dzień relatywnie ciepły, już nie pamiętam z jaką temperaturą. Fajnie było.
rozpoczęcie z Wilkowic lub Bystrej niebieskim - do rozstaju, gdzie dalej całym czarnym do końca - czyli powyżej Sanktuarium w Szczyrku, następnie niebieskim na Klimczok (lub do styku z zielonym, którym to następnie do schroniska), i następnie żółtym do Mesznej. Lub druga opcja całym czarnym rozpoczynającym się powyżej Sanktuarium w Szczyrku, do rozstaju nad Bystrą, następnie niebieskim do schroniska, no i powrót żółtym do Mesznej/Wilkowic. Trasa na jubileusz:) Ps. Wyszedłeś już poza Beskid Śląski?
OdpowiedzUsuńTo jak dla mnie druga wersja ciekawsza choć i tak się żółty spotka z czarnym na jakieś pół godzinki. A może od Cygańskiego Lasu do Równi nad Bystrą, potem Rozstaju nad Bystrą i czarnym do kościółka? Też ciekawie a bardziej "podłużnie" :)
UsuńNie, nie wyszedłem ze Śląskiego, bo co rusz znajduję jakieś nowe szczyty. Ostatnio zachwyciły mnie Kościelec, Koczy Zamek i Muronka. Polecam z całą odpowiedzialnością, choć raczej nie razem. Pomijając właściwie góry bez szlaków to raczej mam już wszystkie szczyty zaliczone. No chyba, że gdzieś tam jeszcze na jakimś dojściowym jest coś mało ważnego jak np. Kopany na trasie z Palenicy na Błotny (nota bene też załatwiony). Ale mam też jeszcze co najmniej dwie opracowane trasy premierowe w BŚ, których nie odpuszczę, więc też nie mam gdzie się spieszyć.
Największym moim tegorocznym dokonaniem była dwudniówka przez cały BŚ oczywiście patrząc po jednej linii, nie dosłownie. Piękna sprawa.
Żywiecki i Mały są na czołówce listy, ale to też zależne od pogody. Zresztą myślę, że jak na razie z dziewięcioma wycieczkami w tym roku (bez spaceru po BB) i tak nie mam się czego wstydzić.