Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Człowiek. Opakowanie zastępcze.

Swego czasu, gdy mój wiek i samopoczucie pozwalały jeszcze na dobiegnięcie na przystanek przed nadjeżdżającym właśnie autobusem, takie na przykład badania okresowe były prawdziwym misterium. Zaczynało się od oddania krwi i… powiedzmy innych płynów zaraz bladym świtem, a kończyło następnego dnia w gabinecie lekarza, który osłuchiwał i opukiwał wszystko co tylko osłuchać lub opukać można bez narażenia się na zarzut molestowania. W tak zwanym międzyczasie zdarzało się jeszcze prześwietlenie płuc, badanie słuchu, dentysta (brr…), waga, wzrost, czasem „wysokościówka” lub odwiedziny u specjalisty w innym mieście. Miłe to wszystko nie było, ale nie da się zaprzeczyć, że wynikiem takiego maratonu była jasność w kwestiach zdrowotnych w każdym możliwym aspekcie.

Kilka lat później zmieniłem pracę, a co za tym idzie lekarza zakładowego. Było już znacznie prościej. Krew, prześwietlenie, gabinet. Trzy rzeczy i nadal jeszcze dwa dni na ich załatwienie. Niby szło szybciej, ale pozostawał jakiś niesmak, ze względu na to tempo właśnie. Kiedy po kolejnej dekadzie przyjmowałem się do pracy w ówczesnej Śląskiej Akademii Medycznej pewna tutejsza pani doktor zaskoczyła mnie wypisaniem „zdolności” w godzinę po pobraniu krwi, a więc bez absolutnie żadnych wyników z laboratorium. O prześwietlenie i parę innych spraw nikt już nie pytał...

A gdy ŚlAM za sprawą Nowej Ekonomicznej Polityki przekazała mnie i moich kolegów do firmy ochroniarskiej o niekoniecznie wdzięcznym skrócie SS, badania były już tylko (a może właśnie dlatego) blitzkriegiem.
-Mam zdjąć koszulę? – zapytałem.
-A co będziemy czas marnować, przecież pan zdrów jak ryba, no nie? – bardziej stwierdził niż zapytał herr doktor (proszę wybaczyć skojarzenia, ale jak się w sześćdziesiąt parę lat po wojnie zakłada czarny mundur w firmie z TAKIM skrótem, to każdemu by odbiło). Tym sposobem po raz pierwszy w swoim życiu byłem osłuchiwany i miałem mierzone ciśnienie przez koszulę. W swojej nieustającej naiwności sądziłem, że herr doktora nikt nie przebije, ale, okazało się, że jestem w błędzie. Oto nie dalej jak w lipcu trafiłem znów do przychodni w której rozpoczynałem karierę portiera Akademii iks lat temu. Tym razem technika badań osiągnęła szczyty i to nawet w jakimś sensie dosłownie, bo zbliżyła się do polityki władz Uczelni od dawna oddzielających się od pracowników szczelnym murem.
-Pan się wpisze! – szybko rzuciła zza biurka pani doktor podając mi grubą księgę.
-Leczy się pan na coś?
-Tak. Na […]
-I co, pomaga?
-Myślę, że tak…
-No i super. Proszę. Ma pan na trzy lata.
I już. I tyle. I zdrowy. Sto dwadzieścia sekund za jedyne 50 PLN.

Nazwałem sobie to wszystko kiedyś na własny użytek „pokoleniem Aro”. Byle jak pracujemy i byle jak nam płacą (niektórzy twierdzą, że to na odwrót), byle jak kochamy i byle jak jesteśmy kochani. Jemy byle co popijając innym byle czym. I tak dalej i tym podobne. Wersja ekonomiczna. Trzecia klasa. Tandeta po prostu. Ale nawet nie to jest najgorsze.

Mawiał mój kolega, że od głupoty gorsza jest tylko głupota świadoma.
A my tą wszechobecną bylejakość próbujemy już nazywać życiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.