Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


czwartek, 28 października 2010

Bal Wszystkich Świętych

Czy znicz za trzy złote wyraża mniej niż ten za dwanaście pięćdziesiąt? A wieniec? Czy jeśli kupię ten za dziesiątaka to będzie oznaczało, że jestem nieszczery, skąpy, ograniczony?
Jak to jest? Czy to w ogóle ważne?

Gdy jako dziecko chodziłem z rodzicami na cmentarz sprzątać groby z końcem października czy też pomodlić się nad nimi pierwszego listopada nikt nie zawracał sobie głowy ceną czegoś tak błahego jak lampka. No może jakiś nietypowy piękny kwiat wzbudzał zainteresowanie, ale znicze były traktowane po macoszemu. Przecież nie dlatego, że nie zależało nam na pamięci o naszych bliskich, że nie wspominaliśmy ich i nie żałowali, że już ich tutaj nie ma.  Skądże! Moje ciotki stały nad grobami po pół dnia, potem szły na mszę i wracały na cmentarz. Wieczorna kawa i ewentualnie coś mocniejszego w rodzinnym gronie było dopiero zakończeniem, ledwie epizodem w tej kilkudniowej historii.

Jej za to początkiem był dzień w którym braliśmy z tatą wózek, ładowali nań worek ziemi „od ogrodnika”, czasem kielnię, młotek i słoik z cementem i szli przygotować groby naszych babć i dziadków do dnia Wszystkich Świętych. A więc jakieś poprawki, gdy coś się przechyliło, wyrwanie paru chwastów, zgrabienie liści, mycie. Cała procedura. Bez patrzenia na zegarek, spokojnie, z namaszczeniem można by nawet powiedzieć jakkolwiek dziwnie to brzmi w takim miejscu.

Obok grobu dziadka był inny, bez tabliczki, ze starym spróchniałym zielonym krzyżem. Zwykły kopczyk. Nikt nigdy nie zapalał na nim zniczy, nie przynosił kwiatów, nie sprzątał. To był „mój grób”.  Mój „ktoś”, do dziś i już pewnie nigdy nie dowiem się kto. Ileż godzin wtedy o nim myślałem mając nadzieję, że staję się dzięki niemu lepszym (aczkolwiek nadal dziesięcioletnim) człowiekiem...

Gdy tylko skończyliśmy u babci i dziadka brałem grabki i worek na liście i zabierałem się do porządków u „ktosia”. Pierwszego listopada też oczywiście miałem dla niego znicz i modlitwę.
Po kilku latach grób zniknął. Przekopano go i nie został żaden ślad. Ba, nie wykorzystano nawet miejsca, bo gdy zajrzałem tam którejś jesieni na miejscu zielonego krzyża były już tylko śmiecie pościągane z okolicznych grobów i alejek.

Więc wspominanie. Spacery od grobu do grobu. Do bliższej i dalszej rodziny, do znajomych. Rozmowy z coraz to nowymi napotkanymi ludźmi. Znów bezczas. Oderwanie.

Oderwanie, ale i pamięć. Opowieści, żale, tęsknoty, czasem łzy.
Nie, do tego naprawdę cena znicza nijak się nie miała.

Od może dekady albo i dłużej te dni wyglądają zupełnie inaczej. Nie tylko w mojej rodzinie.
Bukiet, lampka, pięć minut, „W imię ojca…” i dalej, dalej…
Najlepiej przy tym, jeśli uda się nikogo znajomego nie spotkać, bo i po co? Nie mamy czasu. Ważne, że lampion jest ładny, a bukiet kosztował ho ho ho…
No może czasem się zatrzymamy, ale już po kilku minutach trzeba przecież iść. Bo Zdzisiek ma na rano, bo dziecko choruje, bo pies sam w domu, a może nawet w duchu: bo fajny film poleci…

I pędzimy. Gonimy nieosiągalne. Wydaje nam się, że zwolnić to przegrać, poddać się, odpaść. Wspominanie nie pasuje do naszych czasów.

A pędząc na złamanie karku zapominamy, że na końcu każdego życia też jest grób. Nasz grób. Który jeśli o to DZISIAJ nie zadbamy ktoś kiedyś również szybko ominie zasłaniając się wystawnością znicza za dwanaście piątka.


15 komentarzy:

  1. Piękny wpis. Też tak wspominam. Nie wiem, czy ja się starzeję, czy to świat się zmienia...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapewne po części jedno i drugie (wybacz), ale to przecież wcale nie oznacza, że cokolwiek wokół jest nieodwołalne...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie no, jasne. U mnie było kiedyś w domu pełno wujków i ciotek, unosił się oszałamiający zapach chryzantem, kawy i iglastych gałęzi, z których razem z mamą kalecząc ręce robiłyśmy wieńce, ozdabiałyśmy je żywymi kwiatami, suszkami, wstążkami. Zawsze musiałam szybko poodkurzać, kiedy pierwsza tura szla na cmentarz i szybko dołączyć do rodziny. A później czuwanie do wieczora, dlugie rozmowy przy grobach, spotykanie całej rodziny. Wspominam bardzo dobrze. A teraz mama już nie ma siły robić wieńców i je zamawia, wujek nie ma czasu zostac na drugi dzień, ja nie mogę dojechać z rodziną do dawnego domu.
    Okropnie mi szkoda. A zawsze pchałam paluchy do każdej świeczki z woskiem i miałam później pochlapany płaszcz, ale robiłam z tego wosku wielokolorowe kule z inkluzjami liści brzozy, które znajdowałam na grobach.

    OdpowiedzUsuń
  4. Inkluzjami powiadasz?

    Wikipedia wikipedia...

    Inkluzje...

    ;))

    OdpowiedzUsuń
  5. Zatopieńce to były na Titanicu :))

    OdpowiedzUsuń
  6. Co roku idąc na groby zapalamy z dziećmi znicze na opuszczonych,zaniedbanych malutkich grobach dzieci...To takie smutne,że ktoś o nich zapomniał,że nie ma kto pomyśleć o małej duszyczce..
    W tym roku po raz pierwszy w Ten Dzień zapalimy znicze na grobie Męża...Boję się...nie wiem czego.To dopiero niespełna 3 miesiące...

    OdpowiedzUsuń
  7. Po prawdzie, to mam gdzieś, czy po mojej śmierci ktoś przyjdzie na mój grób i zostawi kwiecie i lampion, odbębniając "swój "obowiązek". Wolałabym zostać w pamięci i sercach ludzi, z którymi związał mnie los albo tylko część losu. Niewiele miejsca zajmuję, naprawdę...

    OdpowiedzUsuń
  8. W moim domu zawsze robiliśmy wszystko "po swojemu", ale zawsze jak się należy i na czas. I zawsze szliśmy na groby 1 Listopada, tylko rano, więc kiedy tłumy waliły na cmentarz my już wracaliśmy. Zawsze obmyślaliśmy marszrutę, ile zniczy trzeba kupić, żeby nie pominąć nikogo - rodziny, bliskich znajomych...
    Dziś obok grobu mojego Taty też leży "babcia". Grób zaniedbany, żelazna tabliczka za chwilę będzie nieczytelna (muszę zrobić nową wreszcie!). Bardzo rzadko jakaś ręka go trochę uprzątnie. To ja wyrzucam śmiecie i palę lampkę. Zmówię krótką modlitwę za Tatę i za "babcię". Mój Ojciec zawsze z wzajemnością lubił takie "babcie" i pomagał im, więc to na pewno nie przypadek, że został pochowany właśnie w tym miejscu.
    Co do wartości zniczy i wiązanek... Każdemu według potrzeb. Mnie bardziej mierżą grające pozytywki na Boże Narodzenie. A znowu znajomi nauczyli mnie i pokazali, że to piękny widok, kiedy wokół grobu pali się dużo lampek, to tak pięknie rozświetla przestrzeń, tak ciepło się robi i lżej się myśli o tym zmarłym, którego nie ma już wśród nas.
    A cha.
    Obowiązkowo podczas wizyty na cmentarzu zapalamy znicz ofiarom II Wojny Światowej - więźniom obozów, żołnierzom, partyzantom.

    OdpowiedzUsuń
  9. @ To tylko Ja: Myślałem tak samo gdy odszedł mój ojciec, ale okazało się, że dramat śmierci, a potem rozpacz z pogrzebu zamieniły się 1 listopada w spokojne zamyślenie i w jakimś sensie pogodzenie z tym, na co i tak nikt z nas nie ma (już) wpływu.

    @Akemi: W mojej pamięci "miejscówkę" masz pewną już za życia ;)

    @DużeKa: Pisząc o cenie lampek myślałem też jak zauważyła Akemi o szczerości w ich darowywaniu. Jeśli taki znicz płonie w sercu to to czy ten na grobie jest duży czy mały nie ma znaczenia. Gdyby miało okazać się, że nasze światełka zapalamy na pokaz, z obowiązku, z poprawnosci politycznej (albo rodzinnej) to lepiej sobie darować, bo guzik wtedy znaczą.
    Klucz jest w nas. Jak zawsze zresztą.

    OdpowiedzUsuń
  10. Oj, nie lubi mnie ten Twój blog ostatnio. Co napiszę, to mi coś zeżre. A może głupoty piszę i dlatego...
    Wiesz, my mamy trzynaście grobów do nawiedzenia na jednym cmentarzu, więc nie dziwota, że tylko skromna lampka, krótka modlitwa i dalej. Ale przecież najważniejsza jest właśnie ta modlitwa i pamięć. Choć może dorabiam ideologię do faktu, że nie stać mnie na drogie znicze i kwiaty...
    Pamietam jak na grobie moich dziadków układałam krzyż z kasztanów i zapalałam zwyczajną świeczkę, i było jakoś tak jesiennie, melancholijnie i pięknie.

    OdpowiedzUsuń
  11. @ Anna S.: Chyba jednak pamięć jest najważniejsza, bo jeśli ją mamy i jest szczera to cała reszta ułoży się sama. Nawet z kasztanów.

    OdpowiedzUsuń
  12. @Portierze miły,

    To cudownie, albowiem czeka mnie wygoda, ciepłe przytulisko, stała obecność kotów, których nie będę wyrzucać przez okno (choć to podobno moja specjalność) i wieczny śmiech. Nie będę się rozpychać łokciami, obiecuję. Czasami nawet zrobię Ci gorącą herbatę...:)

    OdpowiedzUsuń
  13. Przypuszczalnie byłaby to najsmaczniejsza herbata w okolicy do tego w wybornym towarzystwie.

    OdpowiedzUsuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.