Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


niedziela, 11 listopada 2012

Spowiedź NR

Kalendarium polityczne PRL-u wyznaczają w naszej pamięci lata – symbole. 1944-1945-1956-1968-1970-1976-1980-1981-1989.  Pod każdym z nich kryje się jakiś przełom, jakaś zmiana, mała lub większa rewolucja, pod każdy także dopasować by można jakieś konkretne pokolenie, które akurat wtedy i tak a nie inaczej o coś walczyło. Walczyło lub próbowało walczyć, bo niezależnie od poglądów trudno było pozostawać obojętnym politycznie w państwie, w którym ideologia i codzienność przenikały się każdego dnia.
Myślę, że choć nie zawsze polityczna, ale potrzeba zmian, zburzenia czegoś w jakiejkolwiek dziedzinie jest immanentną cechą każdego dorastającego pokolenia. Moje również nie było w tym wyjątkiem.
 
Odkąd pamiętam uważałem się za patriotę, choć rzecz jasna inne miałem do tego w różnych latach podstawy, ale paradoksalnie w jakiejś mierze, ta najskrajniejsza, o której zamierzam dziś opowiedzieć zaczęła się od czegoś zgoła jej przeciwnego. Od komunizmu. Można się spierać o to, czy w Polsce mieliśmy kiedykolwiek komunizm, ale to spór pusty, wyłącznie o słowo. Ja mam na myśli kierunek. Gdy dziś o nim myślę trudno mi jasno zdecydować, kiedy uznałem go za zły. Może już w podstawówce, kiedy uczestniczyłem w akademiach na część rewolucji w obcym kraju albo wyklejałem albumy o jej przywódcy zastanawiając się co mnie on obchodzi, a może później, na przykład stojąc w kolejce po szynkę od piątej rano. Dwa razy w roku rzecz jasna, bo przecież kto tam widział szynkę na co dzień...
 
Różne małe kawałeczki spraw i sprawek, jakieś nielegalne ulotki, wieczorne słuchanie RWE, książki o Polsce przedwojennej, niechęć do czerwonej rzeczywistości, sztucznej przyjaźni ze Związkiem Radzieckim i sam już nie wiem co jeszcze nakierowały mnie na poszukiwanie czegoś alternatywnego. Obojętności bowiem wobec polityki, zamiany tego sprzeciwu na bunt np. tylko muzyczny czy inny stricte kulturowy nie potrafiłem w sobie wykrzesać.
 
Zacząłem od KPN-u. Konfederacji Polski Niepodległej, gdyby ktoś już nie pamiętał. Ta dziś zapomniana partia, kiedyś, pod wodzą Leszka Moczulskiego kreowała się lub była kreowana na najsilniejszy głos opozycji „poza solidarnościowej”, czy słusznie, tego tu oceniać nie będę. Łączyłem zatem zupełnie niezaangażowane wtedy poznawanie tego de facto nowego piłsudczyzmu z dalszymi poszukiwaniami i rozszerzaniem wiedzy o Polsce sprzed 1939 roku. Pierwszej takiej, z której mogłem być dumny i która coraz bardziej mnie fascynowała. Tym, że w ogóle kiedyś była.
 
Nie załapałem się ani na stan wojenny, ani na przełom ustrojowy i początek dzisiejszej rzeczywistości. Na pierwsze byłem za młody, na drugie w zbyt dalekim rzędzie, by działać. Sama świadomość nie wystarczała, zresztą czego nie mogę tu nie napisać, była to świadomość nader słaba, opierająca się na dość bezkrytycznym syceniu się wszystkim, co odmienne od Polski Ludowej.
 
Wspominałem kiedyś na tym blogu, że wywodzę się z pokolenia przygotowanego do funkcjonowania w PRL-u, a następnie (po-)rzuconego przezeń w głęboki kapitalizm. Dotyczy to nie tylko wykształcenia, mentalności, wiedzy wszelakiej, pracy czy szeroko rozumianej zaradności, ale także i polityki. Kiedy jak to piszą zaangażowani „wybuchła wolność” poraniły mnie konceptualnie jej odłamki. Zapragnąłem więcej. Zamarzyła mi się ta duma i ta siła (choćby malowana) jaka biła ze wszystkiego prawie co wiedziałem o II RP. Chciałem, nie ja jeden zapewne, dla odreagowania Polski podległej, zdeptanej, zakłamanej, państwa sprawnego, mocnego i mającego realny wpływ na swój i nie tylko swój los.
 

Czytałem dużo. Wszystkiego. Od lewicowych, czasem wręcz lewackich ulotek i pism poprzez wszystko to, co określilibyśmy dziś jako centrum, aż do gazet i gazetek prawicowych i narodowych włącznie. Myślę, że było to trochę jak przymierzanie butów. Traf chciał, że trafiłem na glany, można by tu powiedzieć. Ale to też nie tak od razu. Zaczęło się od tych zupełnie normalnych, znanych i dostępnych do dziś gazet. Z każdej z nich wybierałem kierunki bardziej wyraziste i radykalniejsze. Wszystkie te księgarnie wysyłkowe, malutkie niszowe wydawnictwa wysyłające katalogi po przesłaniu koperty zwrotnej i wreszcie reklamy innych, mniej znanych magazynów. Tak poznałem książkę, którą do dziś mam w swojej biblioteczce. Myśli nowoczesnego Polaka – autorstwa Romana Dmowskiego, rzecz, wbrew pokutującym nadal opiniom bardzo dobrze pod względem literackim i równie wartościowo pod merytorycznym napisaną. Przy oczywiście „filtrze” czasów i prądów historycznych, w tym zwłaszcza „odcięciu” tonacji antyżydowskich.
Po lekturze tegoż dzieła poczułem jakiś rodzaj ulgi. Spodziewałem się (proszę wybaczyć porównanie) czegoś podobnego prawie Mein Kampf, bo tak mi to wpajano przez lata, a otrzymałem książkę o świadomym obywatelstwie, o obowiązku działania wespół z innymi dla dobra swojej ojczyzny i wreszcie przede wszystkim o potrzebie aktywności i odpowiedzialności, jako drogach do rozwoju kraju. 

Ale to był początek. Czytując różne książki docierałem do coraz bardziej oryginalnych lub może należałoby to tak nazwać, wypaczonych spojrzeń na patriotyzm czy nawet nacjonalizm. Neopoganie, panslawizm, czysty prawie narodowy socjalizm made in Poland, no i Bóg jeden wie, co jeszcze. Pomysły na nawodnienie Sahary razem z „listą Żydów w Sejmie”. Widziałem i takie zestawienia. Jednocześnie niejako niezależnie czytywałem klasyków nurtu narodowego, poza wspomnianym Dmowskim np. Doboszyńskiego czy Giertychów.
 
Nazwanie siebie „en-erem” w tytule tej notki jest sporym nadużyciem, gdyż poza wspomnianym czytelnictwem i okazjonalną korespondencją z niektórymi partiami właściwie wszystko, co zrobiłem „w realu” sprowadzić można do uczestnictwa w jednym marszu i dwóch spotkań z działaczami prawicowych partyjek. Bynajmniej nie dla usprawiedliwiania się dodam, że celem obu, poza abstrakcyjnymi dyskusjami o asymilacji innych narodów lub przyłączeniu Królewca :) były głównie darmowe wydawnictwa, które przy okazji otrzymywałem.
 
Ten jeden jedyny marsz to właśnie Święto Niepodległości wiele lat temu i moja przy okazji pierwsza wizyta w Krakowie. Najpierw uroczystości oficjalne, przemówienia, salwy i śpiewy, a potem już tylko „partyjna” parada przez miasto. Zaprosił mnie sam przywódca, którego nazwisko z litości dla jego i siebie tutaj pominę. Pamiętam, że pojawił się tam we mnie pierwszy impuls na nie, ponieważ wybierając transparent trafiałem na tak hmm… dziwne, że momentami absurdalne (Zapamiętałem jeden: Narodowa Polska tylko wolna) i wreszcie, co w odniesieniu do dalszego biegu wydarzeń i dnia dzisiejszego wydaje mi się nader symboliczne, wybrałem po prostu biało czerwoną flagę.
 
Czy ja w to wierzyłem? Trudno odpowiedzieć. Miałem nie za wiele w sumie lat, spóźnioną nieco potrzebę buntu i jednocześnie autentyczne pragnienie by Polska była krajem silnym i poważanym. Tyle. Skłamałbym przy tym, że nie miałem gęsiej skórki, gdy tak maszerowaliśmy po krakowskim bruku… To zawsze i każdemu działa na wyobraźnię. Flagi furkocą, śpiew się niesie, radiowozy ochraniają, ma się poczucie, że można tak wejść do historii…
 
Krótko potem dwa spotkania. Jedno w Katowicach ze znanym i aktywnym do dziś, choć na szczęście czwartoligowym politykiem, a drugie już w innym województwie z odmiennym raczej światopoglądowo od pierwszego – autentycznym (?) neopoganinem.
Może jednak opowiem po kolei.
Otrzymałem pocztą zaproszenie. Ładne, imienne, z podanym adresem w centrum miasta i zapowiedzią „prywatnej” rozmowy po wszystkim. Na klatce schodowej wskazanego mi budynku wylegitymowali mnie autentyczni do bólu skinheadzi, a w małej salce grupa około dwudziestu osób zebrana wokół stołu dyskutowała zawzięcie już przed oficjalną godziną rozpoczęcia narady. Było o Żydach, o wyprzedaży polskości, o spisku, o wielu temu podobnych. Powie ktoś, że skoro tam poszedłem, to teraz pisząc tak a nie inaczej się wybielam. Nie, absolutnie nie. Poszedłem owszem z własnej woli, interesowało mnie to, co mogę usłyszeć (aczkolwiek to, co usłyszałem już mniej), a poza tym wtedy wydawało mi się, że można coś z tego wygrzebać, co byłoby bliższe moim hmm… politycznym oczekiwaniom. Niestety, nie można było.
 
Wzbogacony o reklamówkę gazetek wróciłem do domu i zdegustowany przerwałem korespondencję z partią, która owo spotkanie zorganizowała. Pamiętam, że jeszcze chyba rok później dostałem list z pytaniem, dlaczego milczę, skoro mógłbym już być członkiem zarządu na województwo. Taaa... Albo ambasadorem na Atlantydzie ;)
 
Spotkanie drugie odbywało się w prywatnym mieszkaniu. Miało być czymś w rodzaju sondowania mnie i moich zapatrywań, jako że zbliżały się wybory, a organizacja, której szefem regionalnym był gospodarz na gwałt szukała kandydatów na swoje listy. I tutaj podobnie. Sama „znajomość” wywiązała się poprzez właśnie jakieś czasopismo i książeczki (Coś na zasadzie; „Otrzymał pan nasz miesięcznik. Skoro pana zainteresował, to może chciałby pan zostać naszym posłem?" Przy całej absurdalności tak to z grubsza wyglądało.)
 
Wysiadłem na stacji kolejowej na której umówiłem się z panem przewodniczącym i mimo kilkukrotnego obejścia budynku nikogo nie spotkałem, a przynajmniej nikogo, kto by swoim zachowaniem wskazywał, że na mnie czeka. I już, już zacząłem się wczytywać w rozkład jazdy, gdy pod budynek podjechał z piskiem zdezelowany maluch, z którego wyskoczył najpierw skin, a tuż za nim zirytowany mężczyzna około pięćdziesiątki. Przyglądałem się im przez okno i zastanawiałem czy warto ujawniać.
I znów, jeśli ktoś wątpi. Tak, ja wtedy uważałem się za narodowca. Towarzystwo wygolonych osiłków, (do których sam nigdy nie należałem) wydawało mi się nieuniknionym w  tej sytuacji symbolem autentycznego radykalizmu i świeżości tej czy innej organizacji, zaś różnice światopoglądowe tłumaczyłem sobie „błędami i wypaczeniami”, ale nawet tak elastyczne podejście, jak się tego dnia okazało, miało swoje granice...
 
Wyszedłem na peron powodując swoją obecnością wyraźną ulgę na twarzach obu mężczyzn.
 
-To dla ochrony, wie pan. Czasy są trudne. – przywitał mnie wskazując na skinheada przewodniczący.
-W jakim sensie? – zapytałem.
-Opowiem panu, wszystko panu opowiem.
 
Opowiedział. Nie wiem czy wszystko, ale przypuszczalnie większość z tego, co miał do dyspozycji. Niewiele tego było i mimo chyba ze dwóch godzin rozmowy ciągle miałem poczucie, że jest między nami jakaś szyba, ale kropką nad i było zakończenie. Działacz zaproponował mi zakup książek. W porządku. Przyniósł te książki. Brednie takie, że nawet na rozpałkę bym tego nie wziął. Hitler był Żydem, spisek Żydów, Żydzi i masoneria gdzieś tam, coś tam, Słowianie zawsze razem i inne takie…
-To nie? I to też nie? Hmm… To co pan chce?
-Ma pan coś z Dmowskiego?
-Kogo?!
 
Może nie brzmi to zbyt wiarygodnie, ale to zdanie przeważyło szalę. Dzwoni mi w uszach do dziś. O ile znosiłem monotematyczne wywody i śmieszne argumentacje, o tyle pytanie „kogo?” w ustach przewodniczącego regionu partii mieniącej się narodową było już kpiną. Kupiłem na odczepnego książkę o panslawizmie i poprosiłem o odwiezienie na dworzec.
 
Korespondowaliśmy jeszcze trochę i wreszcie otrzymałem list, którego dziś już niestety nie mam, czego bardzo żałuję, a który był najlepszą puentą całego mojego zauroczenia nacjonalizmem. Oto po jakiejś dyskusji na temat bodajże Polaków na dawnych Kresach odczytałem ni mniej ni więcej, że mam za mało polski punkt widzenia…
Od takiego zdania krok tylko był do pewnego jasnego stwierdzenia, co mnie nie ukrywam, szalenie rozbawiło. I tak zerwałem przedostatnią linię korespondencji. Ostatnią zaś, zamkniętą nieco później już ze zwykłego znużenia były organizacje, które nazwę tu umownie katolicko narodowymi. To też nie było to, czego bym oczekiwał, choć poziom ogólny był tam o nomen omen niebo wyższy od tych wcześniej opisywanych.
Cała zaś historia trwała chyba niewiele ponad półtora roku wliczając w to wszystkie listy, lektury, muzykę (bo mimo Modern Talking w moim profilu słuchałem i takich, baaaardzo ostrych brzmień) i wymienione spotkania.
 
A dziś? To pytanie musi tu paść. Ile Dyzmy w Dyzmie?
 
Żeby odpowiedzieć, powinienem wspomnieć o jeszcze dwóch osobach, moich kolegach, najzupełniej współczesnych zresztą. Obu pokrótce opowiadałem o tamtych czasach i spotkałem się z nader ciekawą, ważną i jak sądzę potrzebną mi reakcją. Oto ten młodszy ode mnie o niecałą dekadę pochwalił mnie za świadomość niewłaściwości swoich wyborów, a przede wszystkim za odwagę przyznania się do nich, zaś drugi, młodszy o prawie dwadzieścia lat… niczego z tego nie zrozumiał. Nie w znaczeniu zrozumienia sprawy rzecz jasna, ale w sensie samej ideologii, wyborów, potrzeby itd. A dodać tu muszę, że obydwaj moi rozmówcy są osobami z wyższym wykształceniem, oczytanymi i z pewnością mającymi szerokie horyzonty.
 
I cieszy mnie, że właśnie tak zareagowali.
 
Dziś zatem, po wielu już latach od tamtych historii czuję się po prostu świadomym patriotą, który kocha swój kraj niezależnie od tego czy prezydentem jest Kaczyński, Komorowski czy Palikot, cieszy się z jego sukcesów, szanuje przeszłość, przestrzega prawa i nie żywi niechęci do nikogo, kto sam go takową nie obdarza. Amen.
 
A glany?
 
Glany polecam każdemu z czystym sumieniem.
Na wycieczkę w Beskidy :)
 
 
 
 
 
====================
 
* - NR oznacza Narodowego Radykała (lub Narodowy Radykalizm)
 

10 komentarzy:

  1. Ciekawa ta spowiedź ;).
    A póki co zapraszam po odbiór wyróżnienia:
    http://gory-abigail.blogspot.com/2012/11/wyroznienie.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro eks punk wyróżnia blog o mało co skinheada, to znaczy, że ekumenizm kwitnie ;))


      Bardzo Ci dziekuję.

      Usuń
  2. Przeczytałam Twoją spowiedź Portierze. Odważne! Podziwiam bezkompromisową samoocenę. A Ty mi próbujesz powiedzieć, że nie potrafisz pokonywać życiowych szczytów, że samczość wychodzi z Ciebie dopiero tam, w górach, gdy próbujesz pokonywać szczyty przy 30-to plusowej temperaturze. Och, Portierze, nie bądź taki skromny!

    Moim zdaniem to stuprocentowy z Ciebie samiec (sam siebie tak nazwałeś, ja powiedziałabym mężczyzna), ponieważ jest w Tobie ogromna siła, z której chyba nie bardzo zdawałeś sobie dotąd sprawę. Ty pokonałeś swoje własne słabości, we wszystkich zawirowaniach politycznych i modach na subkultury. Potrafiłeś, mimo otarcia się o nie, wyjść z nich o własnych siłach, bo nie byłeś co do nich przekonany tak do końca. Potrafiłeś powiedzieć, że Ci się nie podobają, nie uległeś naciskowi, z jakim na pewno w jakimś mniejszym, czy większym stopniu się spotkałeś. Nie poszedłeś na kompromis sam ze sobą, tylko dlatego żeby zadowolić innych, żeby się im przypodobać, czy też dla robienia kariery. Nie dałeś sobie "wyprać" mózgu.

    Czy Ty wiesz jaka siła jest potrzebna człowiekowi w dzisiejszym zglobalizowanym świecie, "mającym" monopol na wszystko, łącznie z odpowiedzią na pytanie – co to jest szczęście? Co człowiek powinien robić by być szczęśliwym i zostać człowiekiem sukcesu? Czego potrzebuje, by to szczęście osiągnąć? Czy Ty wiesz jaka siła jest człowiekowi potrzebna by nie ulegać różnym trendom i - BYĆ PO PROSTU SOBĄ? Płynąć pod prąd?

    Nie zły z Ciebie wojownik!Podziwiam i oddaję należny Ci szacunek.

    Zawsze uważałam, że to nie jest ważne jaką pracę się wykonuje, byle była to praca, którą się lubi, (tym bardziej, że żadna praca nie hańbi). Wtedy odnosi się sukcesy, bo wkłada się serce w to, co się robi. Zawsze uważałam, że nie ważne ile człowiek zarabia? Ważne jest jak gospodaruje swoimi dochodami? Może zarabiać setki tysięcy na miesiąc, a i tak mu nie wystarczy do pierwszego. Może zarabiać niewiele, a jeszcze mu zostanie, by trochę odłożyć na przysłowiową czarną godzinę i podzielić się z potrzebującymi. Zawsze uważałam, że wielkość człowieka mierzy się w jego stosunku do rzeczy małych, zdobytych własną pracą. Nie widzę natomiast żadnego, ale to absolutnie żadnego bogactwa u ludzi żyjących jak szczury i na dodatek na kredyt. To nie tacy jak Ty są biedni.

    Miłego dnia Ci życzę i przesyłam uśmiech.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Jeżeli oceniać kogoś albo czyjąś dorosłość, odpowiedzialność lub wręcz męskość poprzez umiejętność radzenia sobie z błędami, to dojdziemy do absurdalnej konstatacji, że im więcej błędów, tym lepszy człowiek :)) A przecież tak nie jest. Owszem, sam powiedziałem kiedyś, że błędy popełnia każdy, ale ważne co potem z nimi robi i czy wyciąga wnioski. Zgodzisz się jednak, że bardziej o tych umiejętnie naprawiających cenimy tych, którzy w ogóle błędów nie popełniają albo zdarza się to im sporadycznie. Włożyć dłoń w ognisko i potem mówić "już wiem, że to parzy" to marny sposób na naukę.

      Co do polityki, cóż, z wychowywanego na komunistycznego patriotę (te dwa słowa nie powinny występować w jednym zdaniu) młodego człowieka (uwaga!) przeewoluowałem na prawicowego radykała by wreszcie odnaleźć się gdzieś w okolicach II RP. Tam mi najbliżej przy całej świadomości archaiczności swoich sympatii.

      Ani się tego wszystkiego co powyżej nie wstydzę, ani nie uważam za sukces - chodzenie w poprzek modom od dzieciństwa było moim znakiem rozpoznawczym. Irytują mnie po równo osoby twierdzące, że śląskość to narodowość jak i te, które próbują przekonać mnie że narodowością może być europejskość. A ja sobie pośrodku jestem i będę kim byłem - Polakiem. Takim bez dodatkowych dopisków.

      Trochę to zabawne, bo Ty mnie chwalisz, a ja sam siebie ganię, ale cóż, skoro tak myślę...

      Zgadzam się, że ktoś, kto dobrze gospodaruje mając 1000 zł (250 euro - tyle zarabia w Polsce ochroniarz bez licencji) jest summa summarum lepiej zorganizowany od tego mającego 5 tysięcy i ledwo wiążącego koniec z końcem, ale i tu czai się pewne zastrzeżenie. Tamten ma spory margines na popełnianianie błędów, ten ma wszystko jeden na jeden.

      Czy ja lubię swoja pracę? Gdybym lubił czy pisałbym bloga? Czy nie starałbym się określać wszem i wobec, że nie jestem typowym mundurowym spod marketu? I tak dalej i tym podobne.
      Nie, nie lubię swojej pracy. Bywa żałosna, ale innej z wielu powodów nie mam. Więc uciekam. W bloga, w góry, w pocieszanie innych smutnych, w zabawę w domowego prawnika (piszę czasem rodzinie i znajomym różne pisma do sądów i urzędów - z sukcesami). W jakąś bajkę krótko mówiąc. w inny wymiar.

      To jedyne miejsce gdzie jestem u siebie.

      Usuń
    2. Oczywiście, że tak nie jest! To nie ilość popełnionych przez człowieka błędów czyni go mędrcem i dojrzałym, ale, jak słusznie zauważyłeś - wnioski i nauka jaką z popełnianych pomyłek człowiek wyciąga.

      Moim zdaniem nie ma ludzi, którzy nie błądzą. Każdy popełnia błędy, mniejsze lub większe, ale je popełnia. I dobrze! Bo to jednak na własnych błędach uczymy się najlepiej. Uczymy się rozumieć. Człowiek, "nie popełniający" błędów jest pusty – moim zdaniem – nie ma nic, czym mógłby się podzielić z drugimi i często staje się pyszny i nie wyrozumiały, uważa, że wszystko zawdzięcza tylko sobie, a jaka jest prawda? Wszyscy wiemy. Niczego nie zawdzięczamy tylko sobie. Żeby ktoś miał, ktoś inny musi się poświęcić. I taka jest prawda! Ktoś, kto twierdzi, że jest inaczej oszukuje samego siebie i niczego w życiu się nie uczy oprócz bezwzględnego egoizmu.

      Owszem, być może osiąga sukcesy w życiu zawodowym, ale jak to jest z jego życiem prywatnym? Puki jest "kimś" może i ma masę "przyjaciół", ale jak to jest, gdy mu się noga podwinie? Mało, że zostaje sam, to jeszcze całkiem bezbronny. Nagle przestaje sobie radzić z tymi najprostszymi rzeczami w życiu, płaci cenę za brak wiedzy – tej życiowej i najważniejszej.

      Właśnie dlatego, tu gdzie mieszkam, dzieci tych mądrych milionerów zaczynają swoją karierę zawodową od sprzątania toalet - i to nie u tatusia w jego przedsiębiorstwie - od roznoszenia reklam, od najniższych zarobków i muszą uczyć się żyć za to małe. Muszą poznać smak ciężkiej pracy i prawdziwą wartość pieniądza, by rozumieć, by później robić dobry użytek z dziedzictwa po rodzicach, które tutaj przechodzi z pokolenia na pokolenie. Szanujący się milioner nie ryzykuje życiem swojego dziecka. Chce je przygotować na każdą ewentualność, chce zaszczepić w nim siłę przebicia i wolę walki. Chce nauczyć swoje dziecko radzenia sobie w każdej sytuacji. Jak myślisz, czy źle robi?

      I mi jest tam najbliżej. I ja zawsze będę Polką.

      Portierze, trochę samokrytyki to tylko dobrze, byle z nią nie przesadzać. I o to właśnie chodzi, żeby to inni nas chwalili. To jest prawidłowość. To oczy innych są naszym lustrem, nasze własne mogą czegoś nie dostrzec, mogą nas oszukać. Moje oczy widzą w Tobie silnego i mądrego faceta, przy tym bardzo wrażliwego, co to góry przenosi, bo tak chce i zobacz zawsze jest o czym z Tobą porozmawiać. Tak się cieszę, że gdzieś tam, w tych Katowicach jesteś i że masz tego bloga, na którym i ja dobrze się czuję. Dziękuję!

      Pierwsze filmiki na YouTube już obejrzałam. Podobają mi się. Robisz kawał dobrej roboty. Jesteś jak kronikarz swojego regionu.

      Pozdrawiam
      Niepoprawna optymistka.

      Usuń
    3. Zacytuję Twoje wpisy w swoim CV - po takiej reklamie mogę być pewny awansu. Niezmiennie dziekuję.

      A propos dzieci milionerów oraz "milionerów". Pewien pan jest prezesem dużej, bardzo dużej firmy. Jego syn ma w niej siedzibę swojej, mniejszej, świadczącej tamtej usługi, a córka jest u tatusia księgową. Jeżeli wspomnieć o tym, że zięc ma firmę również świadczącą usuługi tatusiowi to mamy wcale nie rzadki obrazek z polskiego podejścia do biznesu.

      Inny przykład. Portier szuka pracy. Trafia do pewnego pana, który po pięciu minutach znajomości proponuje mu zatrudnienie na czarno lub naciągnięcie urzędu pracy ("pan się zarejestruje - ja pana zatrudnię a Urząd da mi dotację za walkę z bezrobociem"). Portier odmawia i po kilku latach nadal
      jest portierem. Pan od szybkiego biznesu dzis już jest bardzo ważną personą w pewnym mieście na Górnym Śląsku.

      Ciężko dzis wierzyć w zasady, a jeszcze ciężej je stosować.

      Filmiki, a wlaściwie pokazy slajdów na YT są tylko odpryskami z opisanych tu i "obfotografowanych" na Picasa Web Albums moimi wycieczkami. Może akurat ktoś dostrzeże we mnie jakiś talent wart nieco więcej euro niż to opisałem w poprzednim komentarzu ;))

      Lubię dziwne sytuacje. Kiedy przekazanie mnie i ponad stu moich koleżanek i kolegów nowemu pracodawcy, nagminnie łamiącemu polskie prawo pracy zbiegło się w czasie z wyborami rektora w "naszej" uczelni nazwyczajniej umówiłem się z nim na rozmowę i opisalem wraz z koleżanką co się dzieje. Innym przez myśl by nie przeszło, że można TAM uderzyć :)

      Usuń
    4. Nie masz za co mi dziękować. Podziękuj sam sobie, bo z mojej strony, to żadne komplementy, to prawda o Tobie. Tak Cię widzę i myślę, że nie tylko ja. Jako osoba bardzo mi się podobasz. Jesteś taki ..., taki nieprzerobiony na dzisiejszą modłę, taki ... naturalny, prawdziwy. Lubię Twoje towarzystwo i dobrze się w nim czuję.

      Tak, kapitalizm w polskim wydaniu pozostawia jeszcze wiele do życzenia. Myślę, że przyczyna tego tkwi w piętnie socjalizmu, jakie pozostawił po sobie w naszym kraju i na Polakach miniony system. Musi jeszcze trochę czasu upłynąć zanim ten pseudo kapitalizm przybierze formę kapitalizmu zachodniego. Myślę, że dojdzie do tego, jak te transfery pokomunistyczne ustąpią w końcu miejsca młodej generacji, która już trochę pojeździła po świecie i wiele się nauczyła, która nie ma nic wspólnego z minionym systemem, a przyniesie ze sobą świeży oddech, nowe pomysły na Polskę i rozwiązania.

      "Ciężko dziś wierzyć w zasady, a jeszcze ciężej je stosować."

      To prawda, ale prawdą jest też to, że nie jest to niemożliwe. Podziwiam portiera, natomiast ważna persona w pewnym mieście na Górnym Śląsku nie robi na mnie większego wrażenia. Pomyśl, co by było, gdyby wszyscy pędzili tylko za materializmem, jaki smutny byłby wtedy świat? Bez wartości, bez empatii, miłości, bez dostrzegania prawdziwego, a nie plastikowego piękna. Poza tym, o czym rozmawiać ze skarbonką, albo z robotem zanurzonym tylko w zdobywaniu coraz to większego majątku, a nie mającego czasu na zauważenie, że życie to coś o wiele więcej.

      Ja lubię moje, pełne poświęceń życie, jego wartość jest bezcenna. Czuję, że naprawdę żyję, a moje życie ma niepodważalny sens, jest potrzebne tym, których kocham. A wszystko inne traktuję jako dodatek, jako bonus za stawianie zasad i wartości na pierwszym miejscu. To się naprawdę opłaca.

      Serdecznie Cię pozdrawiam.

      Usuń
    5. Żeby było jasne, ja o tej bardzo ważnej personie nie napisałem w sensie jakiejś finansowej dajmy na to zazdrości czy czegoś podobnego. Niech sobie ma co ma. Mnie chodzi o to, że dla niego i setek innych kombinowanie stało się częścią robienia biznesu. Czymś normalnym. Na dobrą sprawę w nosie mam to o jakie kwoty chodzi, gdy chodzi o uczciwość.

      Kiedyś (może z dziesięć lat temu - faktycznie dawno) kierowca w autobusie na moją prośbę o sprzedanie biletu odparł: Niech pan siada tu z przodu, teraz nie kontrolują (było około 22:00). Oczywiście pieniądze zainkasował.
      Ja mu na to twardo w tym prawie pustym wozie: Proszę sprzedać mi bilet! Spojrzał jak na idiotę. I tego spojrzenia nienawidzę.

      "Bo głupi".

      Głupi, bo ma legalnego windowsa i office'a, głupi bo płaci abonament rtv, głupi, bo mógł oszukac na podatku...

      A ci "mądrzy" kim są? Dla mnie - zlodziejami.

      Facet o którym wspomniałem jako moim niedoszłym pracodawcy był tak pewny siebie, że na stronie internetowej swojej firmy zamieszczał zdjęcia jej pracownika, który zatrudniony tam był na czarno! Masz pojęcie?

      Może chodzę swoimi drogami, może lubię nawet nieco na pokaz być uczciwszy niż inni wokół mnie (nie zdarzyło mi się nigdy w pracy spać albo oglądać tv, co dla portierów, szczególnie w nocy bywa normą :)) ale nie mam też na tyle spokoju w sobie by nadstawiać drugi policzek. Dlatego wartości duszy i charakteru to jedno, a zasady powinny dotyczyć wszystkich i od wszystkich winno być jednakowo egzekwowane ich przestrzeganie.

      Pozdrowienia.

      PS. Od pojutrza kończy mi się wolne - odpowiedzi na ewentualne wpisy będę zamieszczać w ciągu 24 godzin. To tak gwoli wyjaśnienia, gdybys coś jeszcze skomentowała.

      Usuń
    6. Możesz być spokojny – zrozumiałam Cię właściwie. To dziwne! Zastanawia mnie to, jak bardzo jesteśmy ze sobą zgodni, również co do uczciwości. Pewnie dlatego tak dobrze się nam ze sobą rozmawia. Nie przejmuj się głupimi spojrzeniami "mądrych". Jestem pewna, że tak naprawdę to imponuje im Twoja uczciwość, tylko oni tak nie potrafią, są za słabi, a kradzione konia nie tuczy. Co łatwo przyszło, łatwo też się traci. Tu zajechałam typową kobietą. Powinnam napisać konkretnie, jak Ty – rozumiem, też nienawidzę takich spojrzeń.

      Tak! Często trudno jest pojąć bezczelność i ignorancję drugich w stosunku zarówno do ludzi, jak i do prawa. Niektórym się wydaje, że są ponad nim i że wszystko im wolno.

      Płynięcie pod prąd jest trudne i wyczerpujące, ale ile przynosi ze sobą satysfakcji, ile dobrego samopoczucia. Uczciwi ludzie ponarzekają sobie, to fakt, ale śpią spokojnie i potrafią się cieszyć życiem tak jak mało kto.

      Nie przejmuj się mną. Ja sobie będę komentować, to co przeczytam, a Ty odpowiesz mi wtedy, kiedy będziesz mógł. W następnym tygodniu odwiedzę Twojego bloga trochę rzadziej, to w ogóle sobie ode mnie odpoczniesz.

      Pozdrawiam.


      Usuń
    7. Taką satysfakcja z płynięcia pod prąd jak to nazwałaś jest tylko to, że czasem ktoś to zauważa i docenia dobrym słowem. Chociaż dobrym słowem. A zatem dziękuję i pozdrawiam również.

      Usuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.