-Aaaa… Ciepłe… Zdrowe…
Akurat.
Dziś sam widok takowej „zupki” mnie odrzuca, ale wtedy cóż, wtedy mi smakowała. Nawet do bułki z dżemem, jeśli tak wypadło.
Nieodłączną częścią śniadania była wymiana kaset video. Królowały filmy karate, „bawarskie przypadki” (gdyby ktoś nie kojarzył – niemiecki humor erotyczny, brrr…) i klasyka VHS, czyli Akademia policyjna, Lody na patyku, Rambo, Rocky i tym podobne. Prawie każdy z nas do pracy niósł dwie torby. Mniejszą ze śniadaniem czy czymś z ubrania i większą z porcją kaset. Tak, z porcją, bo nie znałem nikogo, kto oglądałby jeden film dziennie. Dwa to było minimum. Rekordziści dochodzili do czterech i… zasypiali o pierwszej w nocy. Kiedy jednemu z kolegów przyniosłem do obejrzenia nabyte za grubo ponad dwieście tysięcy ówczesnych złotych oryginalne (sic!) Grease z salonu polskiego dystrybutora, to nawet kierownik przybiegł zobaczyć jak też wygląda „legal” oraz naiwniak, który go kupił…
Śniadania trwały pół godziny. Pracujący na kopalni wracali na nie na oddział, a ci których wysłano na tereny szybów, zachodniego lub wschodniego, jedli na miejscu. Miałem też kolegę, którego pierwszy raz zobaczyłem dopiero po kilku latach, bowiem stale pracował „na rejonie”, czyli tam gdzie dziś w Katowicach odnajdziemy Silesia City Center. Mnie zdarzyło się tam być tylko jedną jedyną dniówkę, nota bene ostatnią w strukturach kopalnianej budowlanki dużo, dużo później.
Po śniadaniu wracało się już do pracy uczciwej raczej, acz nie zawsze ekstremalnie wydajnej. Wszystko zależało od miejsca, składu brygady, priorytetu danego zadania i ilości przydzielonych doń osób. W takim powiedzmy remoncie łaźni brali udział prawie wszyscy, więc i „urobek” musiał być odpowiedni. Ale bywały roboty na które szło się we dwóch, czasem nawet, choć bardzo rzadko, samemu. Świeżo po szkole na przykład pracowałem dość długo przy produkcji ekranów do szybów wentylacyjnych. Brzmi nieźle, prawda? Ale high techu w tym nie ma za grosz, jeśli odliczyć może szlifierkę kątową Celma o roku produkcji wcześniejszym niż mój własny.
A tak bardziej serio? Już tłumaczę.
Ekran to było coś w rodzaju filtra montowanego w szybach wentylacyjnych kopalni sekcjami po kilkadziesiąt sztuk. Gdyby ktoś chciał rozpocząć amatorską produkcję tegoż, podaję przepis. Rama drewniana, mocna, o kształcie trapezu, podzielona na trzy pola, a gruba na ok. trzy centymetry, zaś szeroka i długa jak plus minus tapczan. Wewnątrz ramy wełna mineralna, z jej obu stron płótno, takie samo jak znane z worków na ziemniaki, a na to również z obu stron siatka ogrodzeniowa. Płótno przybite gwózdkami, siatka specjalnymi haczykami. Wszystko ładnie ponaciągane i zamocowane na sztywno. Voila!
Ale ja nie mam pieniędzy… przy sobie…
A czy ja się ciebie pytam o pieniądze?
Wielkie mi co, powie ktoś. Ale jednak. To był pierwszy ze sporo starszych ode mnie na oddziale, który potraktował mnie nie jak PWP (przynieś, wynieś, pozamiataj) a po prostu jak kumpla. Takiego, z którym się pracuje, ale także takiego, z którym potem można normalnie pogadać, pożartować i wcale nie trzeba go przy tym nieustannie „wychowywać” pokazując kim się to nie jest. I od tego pachnącego ciepłego kuraka pałaszowanego za friko w kopalnianym barze ważniejsze było dla mnie tego dnia właśnie poczucie bycia traktowanym serio mimo swoich ledwie osiemnastu lat.
Nie byłem jednak i wcale nie zamierzam takim się tutaj przedstawiać, pracownikiem zawsze skutecznym i dobrze wyszkolonym do wszystkiego. Na samiutkim początku, czego też nie zapomnę przeżyłem nawet swego rodzaju upokorzenie, które jednak zaprocentowało jak najbardziej pozytywnie.
Na terenie głównego magazynu nasi murarze stawiali ścianki działowe mające zamienić ogromną wiatę w coś w rodzaju baraku z osobnymi pomieszczeniami na wszelaką drobnicę. Oni murowali, jeden ze starszych kolegów dowoził cegłę, a ja byłem… betoniarką. Tyle że jakoś mi nie szło. Piasek, cement, wapno, woda i… no nie da się. Za ciężko.
Za pierwszym razem któryś z murarzy skomentował efekt mojej pracy krótkim: Janek, weź to wymieszaj, bo młody nie umie! ale za drugim inny rzucił kielnię, podszedł zdecydowanym krokiem do mnie i…
Od poniedziałku sama zabawiam się w budowlańca i malarza przeprowadzając remont w nowo kupionym mieszkaniu w stolicy, oczywiście pod okiem świetnego fachowca. Jestem jego niechcianą asystentką. :)) Chciałam spróbować jak to jest być budowlańcem? :D
OdpowiedzUsuń................. ciężko, oj ciężko! Najgorszy jest ten wszechobecny drobny pył. Czasami wyglądam jak pani bałwan i to nie tylko w przenośni. Ha ha ha! Nie zła przygoda! Bardzo dużo się uczę! Lubię tak! Jutro koniec zabawy i wracam trochę jeszcze pomieszkać na starych śmieciach. W poniedziałek do pracy i znowu wszystko będzie po staremu, przynajmniej przez jakiś czas. :D
Pozdrawiam
Karolina
Gratuluję pomysłu z gazetką. Uważam, że był nie tylko świetny ale i bardzo odważny. I kto tu nie docenia samego siebie?
Domyśliłem się tego widząc, że zmieniałaś dostawcę internetu, ha ha ha.
UsuńBudowlanka to ciężki kawałek chleba. Narzekasz na pył, zakładam że tynków gipsowych, fakt, miłe to nie jest, ale co powiesz na przebieranie się w dwudziestu kilku w jednym barakowozie z przeciekającym dachem i szczurami wielkości kotów biegającymi po placu? A do tego dniówki po co najmniej 10 godzin w mokrym z przyczyn wyżej opisanych ubraniu? I to nie działo się sto lat temu, a jakieś dwanaście... Uhm...
Poza tym budowlanka dawniej była cięższa dosłownie i w przenośni. Ściana to była ściana, beton, cegła, pustak. O płytach gipsowych z wełną w środku nikt nie słyszał. Samo noszenie tego wszystkiego, dowożenie, podawanie już dawało w kość, a co dopiero gdy po tym wszystkim trzeba było wskoczyć na rusztowanie i murować! Dłuższa historia.
Co do gazetki, to nie był to za mądry pomysł patrząc dziś. Zbyt wiele chciejstwa, zbyt mało umiejętności, ale co nieco na tym świecie namieszałem, skoro gazeta zakładowa o mnie napisała :) Biorąc pod uwagę ile miałem lat, można mi to wybaczyć. Ludzie nie takie głupstwa robią dorastając :)
Pozdrowienia
PS. Kiedy można wpaść do Ciebie na "parapetówkę" w takim razie? ;)
Przypomniałeś mi. Tak! To przecież stary polski zwyczaj. Muszę pomyśleć o jej zorganizowaniu. Nie wiem, remont trwa. Pozdrowionka drogi Portierze. Mam dosłownie minutkę czasu, to lecę przeczytać Twój nowy post. Buziaczki.
UsuńKarolina
Dyplomatycznie ;))
Usuń