Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


środa, 3 lutego 2016

Drugie tłoczenie morświna


Czy można de facto okraść kogoś, a następnie otrzymać od niego pisemną prośbę o okradzenie powtórne, tyle, że dokładniejsze? Nic prostszego. Proszę notować.

Zatrudniamy se jakiegoś przykładowego pana Morświna do powiedzmy rejsów dalekomorskich. Bardzo się cieszymy i on sie cieszy i w ogóle jest miło. Korzystając z okazji od razu uświadamiamy gościa, że takie bajery jak umowa o pracę to były za komuny, i teraz, w drodze absolutnego wyjątku, bo naprawdę jest źle, możemy mu dać, no ciężko będzie, ale spróbujemy, powiedzmy umowę zleconko. Ale za trzy czwarte albo i (jak Morświn głodny, to można próbować) za połowę tego, co mają nieliczne Wieloryby w naszym akwenie. Kwot radziłbym na początku nie wymieniać, bo po co się zajmować par excellence drobiazgami. Morświn może zacząć tutaj jakby wierzgać (to przenośnia taka, bo i czym jak mu natura poskąpiła), że coś nie bardzo, że jak to, on sam za tyle? A nie, nie, uświadamiamy go wtedy. Nie sam. Razem z Wielorybami właśnie. W ramach tej, no kurde... integracji międzyumowowej! One na ekonomicznym dnie, on w Rowie Mariańskim.

Jeśli po wzbogaceniu tą wiedzą nasz nowy narybek, znaczy się nabytek, na szczęśliwego nadal nie wygląda, informujemy go zaraz o specjalnym, acz obowiązkowym ekstra dodatku. Otóż wystarczy, że on, Morświn, nas poprosi żebyśmy go oskubali z ZUS-u, bo po co mu tam jakieś emerytury, zwolnienia lekarskie i inne przeżytki ustrojowe, a my to zaraz z wielką przyjemnością uczynimy i na pocieszenie dodamy potem do pensji połowę tego, cośmy mu zabrali, żeby znał nasze dobre serce, ale także żebyśmy mieli z kim iść do kicia jak sprawa wyjdzie na jaw. Taka sprzedaż wiązana. Drutem kolczastym.

I teraz to już pis a kejk ;) Pan Morświn, dumny i wyróżniony podpisuje nam świstek, że tam wnoszę o to żeby mnie pozbawić składek, a my to wykonujemy jak najbardziej, choć obiecaną połowę łupu owszem zaraz oddajemy, ale jakby tam coś, ktoś, to niby że z drugiego zleconka, na powiedzmy gupie pięć dyszek brutto miesięcznie.  I też, żeby nie było, z tych pięciu dyszek jak bum cyk cyk opłacamy chłopakowi emeryturę. Jak dobrze pójdzie będzie miał na niej kiedyś może i 14 zł. Oooo! Super, ale za co to zleconko będzie? No jak, za co? Za loty w stratosferze na ten przykład. Ale jak, Morświn ma latać?! Przecież to niewykonalne! No pewnie, że nie - uspokajamy go - Chodzi tylko o to żeby nas skarbówka z ZUS-em nie dorwały.

A gdyby delikwent był taki więcej de iure, że niby skoro nie lata, to nie może podpisać i inne tam takie, to podpiszemy mu my. Podziękowanie za pracę. Na druku zwrotu koszuli służbowej.

Podsumowując. Morświn powinien mieć etat, ponieważ wykonuje te same rejsy co Wieloryby, które etat jak najbardziej mają, robi to na tej samej trasie, z tym samym kapitanem, a nawet z nimi jeszcze do towarzystwa. Ale etatu nie ma, bo jest bieda i ma zleconko. Że bieda jest bardzo, ale to bardzo, zleconko jest na dużo mniej. To raz. Dwa to z tego zleconka, które jeszcze do 2014 roku było dla nas fajne, że się tak wyrażę au naturel, zajumaliśmy naszemu szczęściarzowi kawałek jego emerytury i prawo do zachorowania, bo nas o to sam na piśmie poprosił, więc zysk się (nam) zwiększa. Że tam Morświnom w stratosferze loty idą raczej kiepsko nie ma znaczenia, bo i tak wszyscy wiedzą, że to taki więcej economical fiction.
No.
I ten teges.


===

Absurdalna z pozoru powyższa historyjka nie przez przypadek nawiązuje do mojego tekstu sprzed kilku lat zatytułowanego "Krótki kurs hodowli morświna”, w którym to opisywałem praktyki zatrudniania pracowników jednocześnie na etat i przymusową fikcyjną umowę zlecenie. Nieprzypadkowo, albowiem zgodnie z proroczym wręcz ówczesnym komentarzem jednego z Czytelników dziś warunki takie jak tam opisane można by uznać za komfortowe.  Sztuka omijania prawa pracy, a wręcz nazywając rzeczy po imieniu nieskrywanego już nawet go łamania rozwinęła się od tamtego czasu niebywale. Oto nie dość, że w ciągu kilku lat umowy cywilnoprawne awansowały z pozycji bardzo niszowych, specyficznych, ewentualnie uzupełniających do w niektórych branżach wręcz pierwszoplanowych, to jeszcze w końcu 2014 roku pracodawcy wdrożyli już na masową skalę sztuczkę, którą nazwać by można umowami syjamskimi. Jak napisałem na wstępie żywy dowód, że można okraść już raz okradzionego. Niewielkim tylko pocieszeniem jest tu fakt, że od stycznia 2016 stosowanie takich umów jest w dotychczasowej formie niemożliwe.

Ale zacznijmy od początku. Czym naprawdę była umowa syjamska?

Było to nic innego jak tylko druga umowa zlecenie* zawierana z tym samym pracodawcą na inną jednak od dotychczas wykonywanej, istniejącą tylko na papierze pracę i także na znacznie niższą (najczęściej 50 zł brutto miesięcznie) kwotę wynagrodzenia. Pod niewyartykułowanym oczywiście wprost rygorem zwolnienia był to zestaw nierozłączny (stąd użyte przeze mnie określenie "syjamska") a dla pracownika w takiej formie obowiązkowy. Sedno całego pomysłu tkwiło jednak nie tyle w samych umowach, ile raczej w dokumencie je uzupełniającym, w którym to zatrudniony wnioskował (sic!) o odprowadzenie mu składek emerytalnych i chorobowych właśnie z umowy mniejszej, ewidentnie dla niego niekorzystnej.  Warto tu zadać pytanie, dlaczego tak czynił, mając przecież świadomość, że to tylko on decyduje, a wybranie do oskładkowania umowy n
a 50 zł brutto oznacza niższe świadczenia emerytalne w przyszłości i brak płatnego zwolnienia chorobowego** dziś. No cóż, po pierwsze dlatego, że wyboru takiego dokonywał już za niego zatrudniający najczęściej podsuwając mu tylko do podpisania gotowy druczek, po drugie dlatego, że umowa mniejsza zwykle była wystawiona z datą o dzień wcześniejszą niż większa i jako taka zgodnie z prawem powinna być automatycznie uznawana za tę do oskładkowania***, i wreszcie po trzecie także dlatego, że połowę "zaoszczędzonej" w ten sposób kwoty, a więc jak gdyby udział pracownika w składce, która normalnie byłaby odprowadzona (druga połowa tej składki to zysk firmy), zwracano mu na konto. Tak, macie Państwo rację, właśnie w postaci niby to wpływów z nigdy nie wykonywanej pracy objętej drugą umową...




I tym sposobem dochodzimy do sedna. W branży ochrony osób i mienia oraz tzw. czystościowej**** absolutna większość zatrudnionych na umowy cywilnoprawne spełnia warunki stawiane pracy na etat. Ich praca odbywa się bowiem w określonym z góry miejscu, wg określonego zakresu obowiązków, pod kierownictwem określonego przełożonego, w konkretnych godzinach itd. Dawanie im śmieciówek,  to już złamanie prawa (KP Art. 22 §1 oraz §11).  A czym jest dodawanie potem umów kolejnych, całkowicie fikcyjnych, stworzonych wyłącznie po to by już poszkodowany kosztem kilkudziesięciozłotowego zysku stał się współwinnym?

Jeżeli pamiętamy o tym jak najczęściej nisko zarabiające osoby obciążone były w 2015 roku opisywanym procederem nie da się chyba nie odnieść wrażenia, że było to masowe produkowanie przyszłych klientów opieki społecznej a zatem nie tylko kolejny przypadek łamania prawa, ale też czyn zwyczajnie podły, bezmyślny, dyskryminujący i zasługujący na ukaranie.

Kierując się takim właśnie odczuciem zwróciłem się w styczniu 2016 roku z oficjalnym pismem  do Pana Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudy wnosząc o przedstawienie problemu Państwowej Inspekcji Pracy, Zakładowi Ubezpieczeń Społecznych oraz odpowiednim Urzędom Skarbowym celem przeanalizowania dokumentacji i pociągnięcia winnych do odpowiedzialności karnej. Zgłosiłem też oczywiście gotowość przedstawienia dowodów, które posiadam i szerszych wyjaśnień, jeżeli byłoby to pomocne.



=============


* - Nie sama druga umowa jest tu problemem, a jej przymusowość, fikcyjność oraz szkodliwość ekonomiczna dla pracownika.
** - Ubezpieczenie chorobowe jest jak najbardziej możliwe przy umowie zleceniu, ale jaki ma sens przy 50 zł brutto?
*** - Pracownik może wprawdzie sam zdecydować niezależenie od daty wystawienia i w każdym terminie, z której umowy mają być odprowadzone składki, ale... niechby spróbował. Druki są już zakreślone "fabrycznie" w odpowiadający firmie sposób.
**** - Umowy syjamskie były w 2014 roku stosowane masowo, zwłaszcza w branżach w których wynagrodzenia sa najniższe a pracownicy najbardziej nieuczciwie traktowani. Były to oczywiście bardzo różne branże, ale stanowczo ochrona i sprzatanie to największy kawałek tego zatrutego tortu :)



=============
 
Podobne posty na tym blogu:
 
  

 

4 komentarze:

  1. Pełna zgoda. Czynności wykonywane przez portiera wyczerpują wszystkie cechy umowy o pracę. Umowa zlecenie to umowa cywilnoprawna, umowa rezultatu. Zleceniodawca wyznacza termin na wykonanie czynności i nie obchodzi go kiedy, zleceniobiorca wykona zlecenie.
    Zleceniobiorca może zlecić wykonanie czynności kolejnej osobie. Myślę, że PIP, ZUS znają temat "ochroniarzy", ale po prostu nie było woli politycznej, że się tak wyrażę na ukrócenie tych praktyk. Podobnie z pracą "właścicieli" małych sklepików w dni świąteczne, itp. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodałbym jeszcze trzy argumenty w sam raz dla sądu:

      1- Jeżeli umowa jest krzywdząca w sposób niepodlegający dyskusji (zlecenie zamiast etatu, drugie zlecenie żeby zostać bez składek) to jak można uznać, że ktoś z własnej woli ją podpisał?

      2. Jeżeli pracują, na tym samym obiekcie, ale też w ogóle, po prostu w firmie, wykonując te same czynności zarówno pracownicy na etacie jak i na zleceniu to biorąc pod uwagę, że robią to samo etatowcy samym swoim istnieniem są argumentem dla praw do takiego samego traktowania zleceniobiorców.

      3. W zleceniach jest zapis o możliwości zastępstwa. Wyobraźmy sobie sytuację, że portier przychodzi do pracy i mówi: A to jest mój kolega, Zdzichu, znamy się z piwiarni, on tu teraz za mnie będzie tydzień, bo ja jadę w Tatry ;))

      Absurd, prawda? Nikt się na to nie zgodzi i pewien jestem, że nikt takiego zapisu nie realizuje. A skoro tak, to jest to kolejny argument że zlecenie w pracy portiera (i sprzątaczki i pewnie jeszcze innych) jest de facto etatem.

      Pozdrowienia

      Usuń
  2. Dobrze napisane, szkoda tylko, że to proza życia, a nie science fiction :(.
    Czytając to czuję się trochę jakbym wygrał w totka, bo mam nie tylko pracę na etacie, a jeszcze na dodatek ciekawą, a przy okazji ją lubię... Ehh...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Szczerze mówiąc rozważałem wycięcie części "bajkowej", ale skoro była podstawą pierwszego takiego wpisu kilka lat temu, to niech sobie zostanie.

      Tak, praca na etacie to skarb. Ma się normalne składki, ma się urlop, ma się jakąś tam pewność jutra. I przede wszystkim inny poziom możliwości.

      Problemem w Polsce jest to, że umowy zlecenia w pewnych branżach traktuje się jak sposób do płacenia pensji poniżej minimalnej. I o tym pan Petru czy inni "rewolucjoniści" nie wspominają. O to sobie nikt oporników nigdzie nie wpina. A jak ma żyć sprzątaczka na zleceniu odnawianym co kwartał zarabiająca netto miesięcznie np. 780 zł? Ma się zabić?
      I na to by chyba nie starczyło.

      Usuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.