Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


czwartek, 10 grudnia 2009

Yes! Yes! Yes! albo herbatka u Stalina

Ochroniarz Maciej Guz wygrał przed sądem sprawę przeciwko firmie o dziwnym skrócie ;) udowadniając, że gdy zatrudniony był na zlecenie w kilku jej spółkach córkach, faktycznie pracował na umowę o pracę w JEDNEJ tylko z nich. Brawo! Tak trzymać! Mam nadzieję, że pojawią się kolejne pozwy, a firma bedzie miała duuuuże kłopoty, aż do utraty koncesji włącznie, czego jej życzę z całego swojego portierskiego serca.



-------------------------------------------------------------------------------------------------------Obiecałem sobie wprawdzie swego czasu, że temat firmy, której nazwy tutaj nie wymienię w trosce o swoje nerwy, zamykam wraz z serwisem portierskim Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, ale z racji tego, że sam po cichu kontynuuję swoją "krucjatę", o czym po części za moment, uznałem za stosowne podokuczać jeszcze i tutaj, na moim blogu, drużynie pana Arkadiusza R. co też niniejszym czynię z nieodmienną satysfakcją.

O tym jak działa i jaki reprezentuje poziom merytoryczny dział kadr tego smutnego zakładu pisałem już wielokrotnie. Słowo amatorszczyzna byłoby tu komplementem. Totalny chaos, oto jest miara porównawcza. To że nikt niczego nie wie i że prawie nigdy nie trafia się tam na osobę której się w danym momencie potrzebuje już nie dziwi. Dziwi natomiast jak to wszystko się jeszcze nie rozleciało przy takiej organizacji. Żeby nie być gołosłownym powiem tylko, że praktycznie każda ze znanych mi osób mających w swoim CV epizod współpracy z "czarnymi koszulami" miała również kłopoty z uzykaniem w trakcie lub po zakończeniu "kariery" tamże jakichś mniej lub bardziej ważnych dokumentów. I choć ja sam byłem przekonany przez dłuższy czas, że tego rodzaju problemy mnie ominęły, okazałem się być w błędzie. Oto po mniej więcej pół roku od chwili zakończenia pracy w [...] napisały do mnie panie z kadr. Nie po to niestety żeby przekazać mi fikcyjną umowę zlecenie za pomocą której płacono czasem nawet 1,40 zł/g (sic!), ale po to, aby... poprosić mnie o zwrot świadectwa pracy, jak się okazało błędnie wypisanego.

Najpierw pomyślałem sobie (No dobrze, przekleństwa pominę. ;) A więc PO PIĘCIU MINUTACH pomyślałem sobie) że nie i koniec! Wy nie dajecie dokumentu potwierdzającego pracę, ja nie daję wam świadectwa! Po kilku tygodniach jednak mając coś do załatwienia nieopodal katowickiej siedziby mojej "ulubionej inaczej" firmy postanowiłem i do niej zajrzeć.

I cóż... Idę sobie raźnym krokiem, w kieszeni zapobiegawczo pracuje już dyktafon :) a dusza "rwie się do boju". No bo jak to tak? Bać się? Przecież mam rację, a racja może być tylko jedna! O wy, tacy, siacy, owacy! Już ja wam powiem! Już ja wam teraz wygarnę prosto z mostu!

Zimny poranek, pusta ulica i kilku "czarnoarmiejców" palących papierosy przed wejściem. Klimat literacko inspirujący. Taki wczesny NEP plus minus. ;) Wewnątrz gmachu półmrok, a w głównym holu przepiękna recepcjonistka, co to, powiedzielibyście, nigdy, przenigdy nie mogłaby mieć niczego wspólnego z całym tym... nieporządkiem. Ale ma. Ma, ponieważ jest jego częścią obliczoną na to, aby zwieść, uspokoić, rozbroić. No, bądźmy szczerzy, nie tylko ona. Cała reszta również. Choćby pani z działu rekrutacji która dłuuugo rozmawia przez telefon ignorując zupełnie rosnącą pod jej drzwiami kolejkę, a potem jakby nigdy nic wychodzi z jakimś Bardzo Ważnym Dokumentem gdzieś w dal korytarzy, by po kilkunastu minutach wrócić i... z innym pismem pójść znów w tą samą trasę... Piętnaście minut, dwadzieścia, pół godziny...

O wy, tacy, owacy! Już ja wam tu zaraz! Ale kto? Nikogo nie ma, tylko ta kolejka.
I teraz chwyt mistrzowski. Pani powraca. Wolno, majestatycznie i bez emocji. Otwiera przeszklone drzwi swojego gabinetu, wchodzi... Już, już ożywiam się, że to teraz, że pełny atak, bez litości! a tu masz! Drzwi się zamykają. Pani podchodzi do okna, rozgląda się, potem cofa dwa kroki do biurka i siada. Powooooli....
-Proszszszsz.... - słyszę wreszcie.
No więc teraz!

Ona nie wie. Ona nie rozumie. Nawet... uwierzylibyście? Nawet jest jej smutno, bo to na pewno pomyłka, że Warszawa nie odpowiada na listy ani nie przesyła umowy. Trzeba pisać! Pisać! - prawie, że poklepuje mnie po ramieniu. No i jak tu takiej powiedzieć to wszystko, co sobie człowiek tak długo układał?
Jeszcze świadectwo odebrała i kwit podbiła bez szemrania, więc nie można tak z pretensjami zaraz...

Dyrektor! Pójdę do dyrektora! A co!? Wygarnę mu to i owo!
-Dyrektora nie ma.
-To z kimś, kto go zastępuje!
-Też nie ma.
-To kto jest?
-Pan [...]. Na dole. Czekać trzeba.

Czekam. To już ponad godzina odkąd tu przyszedłem. Pan, nazwijmy go X wraz z kolegą zaśmiewają się do łez oglądając coś na ekranie komputera. Czekam... Nic. Obaj widzą doskonale, że tu stoję, ale co tam...

I tak to działa.
Na nic złość i na nic planowanie. Na nic pełna mobilizacja. Tutaj nikt nie przejmuje się kolejnym Don Kichotem na korytarzu. Postoi, postoi, nogi go rozbolą i pójdzie. Żadnych awantur nie będzie.
Genialne, prawda? Proste, a genialne.

Zeznawałem kiedyś w sprawie jaką wytoczyła tejże firmie moja koleżanka. Gdybyście widzieli solidową panią adwokat... Blondynka, długie włosy, niebieskie oczy... Tylko skrzydeł brakowało.

I powiedz takiej, że cię okradali z pensji! Że ci kazali coś podpisać albo karnie przenosili. A ona wtedy spojrzy na ciebie i tymi niewinnymi oczami krzyknie prawie: Jak to? My? My nigdy!
I koniec.

Ale wojna trwa. I nawet jeżeli dziś tutaj ze mną wygrali oni, to jutro znajdzie się drugi, trzeci, setny pan Guz i prędzej czy później zrobimy porządek w firmie o dziwnym skrócie. Nie za miesiąc, to za rok. Warto poczekać. Bedzie ciekawie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.