Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


środa, 30 marca 2011

1999

To chyba był Ericsson, wtedy jeszcze bez Sony z przodu. Takie małe nic wielkości może dwóch batoników. I ta antenka na górze. Można ją było pogryzać w oczekiwaniu na ważny telefon.
Wcale mi się to urządzenie nie podobało.
Ale A. był wniebowzięty, głównie chyba dlatego, że stał się za sprawą swojego nowego nabytku bohaterem dnia i co rusz musiał odpowiadać na przeróżne pytania.

Kilka miesięcy później podobny telefon pojawił się w ręce innego mojego kolegi. I tego także wszyscy w pracy oblegali, choć Bogiem a prawdą, czarne pudełeczko nie miało absolutnie żadnej funkcji, która by nawet wtedy mogła oszałamiać. Właściwie to nie miało niczego. Ot, telefon z sms-ami. Taki jak każdy w tamtych latach. I tak jak każdy kojarzący się jeszcze wtedy z czymś niesamowicie drogim, profesjonalnym i rzecz jasna szpanerskim. To przecież z tamtego okresu pochodzi określenie "skóra, fura i komóra".

Czy ktoś, kto dziś z narażeniem... budżetu domowego ratuje od wysypiska stare magnetowidy VHS mógł w 1999 roku oprzeć się takiej magii? Nie mógł. Zaczął zatem marzyć (?) o własnym aparaciku. I wtedy to sieć Idea (dzisiejszy Orange) wyciągnęła do niego dłoń (???) proponując po raz pierwszy w Polsce telefon nie za 250 czy 190, ale za ledwie (tutaj chyba słusznie pisane osobno) 99 PLN. To już wespół z abonamentem Idea 50 (60 zł miesięcznie) dało się przełknąć. Pozostawało jeszcze pytanie do kogo i po co dzwonić. Pytanie dość dziwne dziś, ale wtedy wcale, wcale. Przynajmniej dla mnie.


Idea oferowała wtedy dwie taryfy i… dwa aparaty, to znaczy w TEJ PROMOCJI akurat dwa do wyboru, ale i poza nią niewiele więcej. Ericssona i Motorolę. O ile ten pierwszy (patrz fotografie poniżej) nie wzbudzał mojego pożądania, o tyle „tłuściutka” ;) Motka jak najbardziej. Pamiętam że nie rozumiejąc wtedy jeszcze zupełnie zasad działania, a zwłaszcza kosztów użytkowania telefonii komórkowej odwiedziłem przed zakupem chyba trzy salony zanim zdecydowałem się na podpisanie umowy. Pytanie podstawowe dotyczyło rzecz jasna samego „wejścia do sieci”, to znaczy ceny telefonu, opłat abonamentowych, cen za przekroczenie abonamentu oraz aktywacji i wszelkich innych kosztów ukrytych.

 Gdy już jak mi się wydawało uzyskałem pełnię wiedzy wróciłem do jednego ze sklepów na wyrost salonami zwanych i dokonałem zakupu. Z tej chwili zapamiętałem dość komiczny dialog dwóch pań – pracownicy salonu i klientki z niesprawnym telefonem. Pani z Idei najpierw wysłuchała z uwagą opisu usterki, potem obiecała szybko coś zaradzić, a po dalszych kilku sekundach widząc na wyświetlaczu napis PLUS delikatnie zasugerowała klientce że chyba jest niepoważna licząc TUTAJ na pomoc. I ją pożegnała.

A ja już trzymałem w rękach swoją Motorolę. I cieszyłem się jakby mi sera do kieszeni nakładli.

Nie, nigdy wcześniej nie miałem telefonu. Żadnego. I jakkolwiek dziwnie to zabrzmi przez całe swoje życie do tego momentu telefonowałem gdzieś może ze cztery razy po trzy do pięciu minut. Czyli łatwo mi nie było.

Po rozpakowaniu sprzętu i pokazaniu go najbliższej i nieco dalszej rodzinie, sąsiadom, kolegom oraz psu uznałem, że pora gdzieś zadzwonić. Ale się nie dało! Jeden kolega – nic, kuzyn – nic, ciotka – zero. W determinacji (niech mi to wybaczy, kto może) wybrałem numer Pogotowia. Tu OK.  Więc dalej, kolejne spisane zawczasu numery. I znów żaden nie odpowiada. No to Policja. Odezwali się. Z nimi jednak nie miałem pomysłu na ciekawą rozmowę, więc zadzwoniłem do biura obsługi. Takich chwil się nie zapomina.
„Czy mój telefon jest aktywowany? (W tamtych czasach na aktywację czekało się i parę dni po zakupie) Tak? No to coś jest zepsute, bo tylko do was i na policję mnie łączy, a nigdzie indziej nie chce”
„A prefiks pan wpisał?
Tutaj około minuty ciszy z mojej strony i rozpaczliwe przeszukiwanie mózgu w celu odnalezienia jakiegokolwiek znaczenia słowa wypowiedzianego przez panią po drugiej stronie. Bezskuteczne.
„Czy wpisał pan numer kierunkowy?” – zorientowała się chyba konsultantka
„Yyy…”
„Musi pan zawsze wpisać najpierw numer”

Wpisałem. Jakże znajome "Czego?" wypowiedziane głosem mojego kuzyna po drugiej stronie uświadomiło mi, że oto jestem "online".


Wpisuję już więc tak te numery dwanaście lat. I nadal mam w aparacie tą samą kartę SIM z logiem Idei oraz co chyba ważniejsze choć wynikające z pierwszego, ten sam niezmieniony numer.

Oraz bodajże dwudziesty telefon…

7 komentarzy:

  1. Fajeranckie wspomnienia. Mnie "ubrała" w komórkę koleżanka. Broniłam się jak mogłam twierdząc, że jest mi ona zupełnie niepotrzebna. Ale mnie potrzeba, żebyś ją miała - koleżanka na moje dictum. A aparat mam dopiero czwarty.

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja nawet nie zliczę swoich telefonów, albowiem gadżeciara ze mnie straszna. :D
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oj pamiętam moją pierwszą komórkę!
    Brązowy, gruby na jakieś 5 cm., ogromny Alcatel z antenką. Jego ekran mieścił jakieś 2 obecne linkijki w telefonie. Nie jestem pewna czy była w ogóle możliwość wysyłania z niego smsów :-) Wspaniały sprzęt, oj wspaniały!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach, zapomniałam dodać, że oczywiście "manie" komórki zaczęło się od najmłodszego pokolenia, czyli od syna. Jego pierwszy aparat to właśnie taki cegłofon Nokia. Teraz nawet moja mama staruszka ma komórę - Emporię dla seniora. Prosta jak konstrukcja cepa, ale taka ma być.

    OdpowiedzUsuń
  5. Anna S.: U mnie trafiło to jeszcze jak widać w schyłkowy okres "muszę mieć to co on!" i bardziej szło tu o samcze poczucie wartości niż faktyczną potrzebę mania ;) telefonu. Co do Emporii to wiem i znam, wcześniej była też taka Motorola zdaje się F4 - bardzo fajna, bo mówiła wszystko po polsku i nawet to wydawało mi się szpanem.

    Akemi: Gadżeciarstwo ma sens tylko w rywalizacji, bo gdy (tak jak ja w pracy np.) nie mam komu w pełni uświadomić ile megaherców ma procek mojego aparatu, to jakoś mnie te megaherce nie cieszą...
    Inna sprawa, że uwielbiam "wszystko na prąd" od zawsze.

    Patka: Alcatel i Sagem to koszmarki, a przynajmniej były takowymi. Miałem jednego i drugiego około 2001 roku (byłaś już na świecie? Aha. Byłaś. Tak tylko zapytałem.) :DD i nigdy więcej bym nie chciał. Od 1999 do 2003 jechałem na Motorolach głównie, a od tego czasu przesiadłem się na Nokie. Wyobraź sobie jak się czułem po zmianie Nokii 3330 na N70! Szok! ;)

    OdpowiedzUsuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.