Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


wtorek, 15 marca 2011

Kaliber osiem milimetrów. Barwna.

Niepowtarzalne, wspaniałe uczucie, kiedy po obejrzanym filmie, przeczytanej książce, nowopoznanym człowieku aż zapiera nam dech, kotłuje myśli, przyspiesza tętno. Jakże bogatym jest choćby najbiedniejsze życie, w którym potrafimy odnaleźć takie emocje…

 ---

Wstyd przyznać, ale obejrzałem dziś ten film po raz pierwszy. Oczywiście nie był mi całkowicie nieznanym, ale wiedzieć a widzieć, to jednak różnica. No właśnie. A więc nagrałem, obejrzałem i przetrawiam. Nie wiem doprawdy, dlaczego coś tak wielkiego serwuje się widowni o drugiej w nocy, a tandetne seriale z aktorstwem godnym „Detektywów” czy W11 powtarzane są do znudzenia.

Amator – Krzysztofa Kieślowskiego.

O rany! – to moje pierwsze słowa po napisach końcowych. To jest kino!

Czy jest sens opowiadać film mający tyle lat i na dodatek tak znany? Nie, nie ma. To klasyka absolutna, więc nie będę bawił się w recenzje, tym bardziej, że irytują mnie one na innych blogach. Darujmy sobie więc film, a zastanówmy się nad przesłaniem.

Któregoś dnia wiele lat temu do firmy budowlanej w której pracowałem przyjęto nowego kierownika, starszego pana w okularach i z siwą czupryną. Takiego można by rzec typowego inżyniera made in PRL. Chyba nawet dosłownie był nim właśnie.

Z racji tego, że firma przygotowywała się akurat do rozpoczęcia jakiejś nowej inwestycji pan ów pierwsze dni, a może tygodnie przesiadywał w biurze pomiędzy stosami papierów i nie miał kontaktów z załogą. Wiedziano tylko, że jest.

Pierwszym jego faktycznym zadaniem jako przełożonego, a może nawet nie tyle zadaniem, ile drobnym epizodem miał być nadzór nad rozbiórką starej betoniarni i pracą przy tym około pięciu, sześciu ludzi plus koparko ładowarki. W tej piątce, co nie od rzeczy będzie wspomnieć, znajdowałem się także ja, wtedy jeszcze bynajmniej nie portier.

Nasz kolega w „Ostrówku” miał za zadanie burzyć konstrukcję drewnianej nazwijmy to sterowni, a reszta teoretycznie usuwać mu spod kół to, co już usunąć się dało. Tyle teoria, bo praktyka była inna. Taka mianowicie, że nie było ani sposobu, ani sensu, by wchodzić tuż pod łyżkę ładowarki w celu wyciągnięcia paru desek, skoro sama maszyna radziła sobie z tym bezproblemowo. Uznaliśmy zatem, że odciągniemy na bok co trzeba gdy już główne zadanie postawione przed operatorem i jego sprzętem zostanie wykonane.

Kierownik nie mógł jednak spokojnie patrzeć, że stoimy obok niego zamiast pracować (czytaj: ryzykować życiem wchodząc pomiędzy walącą się konstrukcję) i zaczął nas do tego przekonywać. Dość oryginalnym słownictwem i także nieadekwatnie do hałasu podniesionym głosem.

Po godzinie takiej pracy zgłosiłem się wraz z dwiema innymi osobami do biura i poprosiłem o interwencję, aby uchronić nas od wysłuchiwania tak nonsensownie i na dodatek niekulturalnie wydawanych poleceń.

To było nasze pierwsze starcie.
Starcie, w którym kierownik przegrał z kretesem, ale i zapamiętał dzięki komu i za co. Z wzajemnością.

Wydawałem wtedy coś, co może nieco na wyrost nazywano firmową gazetką. Kilkanaście stron A4 pisanych ręcznie, potem maszynowo, a na końcu (w sumie pisemko wychodziło od 1999 do 2005 roku) komputerowo.  Ot, taka sobie namiastka bloga. Trochę historii z budów, trochę humoru, czasem powitania nowych i pożegania odchodzących pracowników, wszystkiego po trochu. Sporo miejsca w tym akurat czasie zajmowała satyra mojej produkcji, w której starając się nigdy nie przekroczyć pewnych granic wyśmiewałem co dziwniejsze firmowe sytuacje, z przyczyn oczywistych najczęściej i tak ogólnie już znane i kojarzone.

Kierownik kilkanaście dni po opisanym wcześniej zdarzeniu objął wreszcie pierwszą budowę. Ludzie już słyszeli co nieco o jego wyrafinowanym inaczej słownictwie i mało rozsądnym dyrygowaniu wyburzeniem. Do tego doszły oczywiście nieuniknione w każdej pracy błędy czy konflikty na nowym obiekcie. Tym sposobem nasz bohater szybko zyskał opinię niezaradnego nerwusa i z taką też etykietką przepracował aż do końca swojej „kariery”, która jak się łatwo domyśleć długo nie trwała. Nie jestem pewien, ale było to góra kilka miesięcy.

„Słuszna linia” uznawana zarówno w biurze jak i wśród robotników była więc nie tylko zgodnie przez wszystkich podzielana po wzbogaceniu własnymi doświadczeniami, ale i także wykorzystywana w moim pisemku do tworzenia fikcyjnych opowiastek o fikcyjnym panu X w którym bez trudu odnajdywano owego kierownika. Byłem przekonany, że oceniam sprawę właściwie i chyba podobnie myślał każdy kto zakosztował pracy u nerwowego inżyniera.

Do czasu.

Gdy po jakiejś kolejnej wpadce, zdaje się związanej z zamówieniem jakiegoś niepotrzebnego czy może źle wyliczonego materiału miarka się przebrała i „panu X” podziękowano, jakimś zbiegiem okoliczności nasze drogi przecięły się raz jeszcze. Widząc mnie przechodzącego (nie pracowałem na tej budowie) zaprosił mnie do siebie do barakowozu i poprosił żebym usiadł.

Są takie chwile w życiu, kiedy się wie, czuje po prostu, że za moment coś ważnego się usłyszy albo… powie. To była jedna z nich.

-Panie […] – zwrócił się do mnie po imieniu –wie pan, że czytałem te pana gazetki? Ma pan talent, naprawdę. Gratuluję. Może nawet to pana pisanie uświadomiło mi wiele spraw o których wcześniej nie pomyślałem, nie wiem. Być może źle was oceniłem na początku i źle się wobec was zachowałem. 

Podał mi rękę. Modliłem się w duchu żeby nie mówił już nic więcej, bo czułem dziwne drapanie w gardle, ale on kontynuował…

-To jest ostatni dzień mojej pracy tutaj, pan wie, prawda? Pokiwałem głową.
-No właśnie. Nie dopasowałem się do was, a może wzajemnie nie dopasowaliśmy się do siebie. Chciałbym żeby pan mnie zrozumiał. Nie jestem aż taki zły jak pan myśli.

-Ja? Ja nie… ja tylko… -(Jezu, nie dam rady!) – Ja tylko… To ja powinienem pana przeprosić. Chyba obaj i zresztą wszyscy – machnąłem ręką w stronę budowy – za wcześnie i zbyt radykalnie siebie oceniliśmy…
-Nie, pan nie musi przepraszać. Pan miał rację. Nawrzeszczałem na was bez powodu. Tutaj też nie wszystko poszło mi jak należy, ale niech pan nie wierzy, że to tylko moja wina. To nie jest takie proste…

-Nie oceniałem pana, wyśmiewałem pewne sytuacje i…

-Ależ dobrze, bardzo dobrze. To pomogło mi zrozumieć jak to widzicie wy, którzy pracujecie tu już lata, wobec tego co widzę ja pracując tak krótko. Są tu pewne sprawy do których ja nie nagiąłem się tak jak pan i pana koledzy nie nagięli się przy betoniarni… Czasem tak w życiu bywa. Ważne żebyśmy wyciągnęli z tego wnioski. I pan i ja i oni – teraz on wykonał nieokreślony ruch.

-Nie mógł pan tego powiedzieć wtedy? – nie wytrzymałem.

-Nie mogłem. Wtedy tak nie myślałem.

Wyciągnąłem rękę.
–Przepraszam pana. Nie sądziłem, że…

Uścisnął mi dłoń i uśmiechnął się. –Wszystko w porządku. Cieszę się, że ta rozmowa ma miejsce. Nie ma pan za co przepraszać. To ja przepraszam pana i tych którzy tam wtedy byli.

Chciałem coś jeszcze powiedzieć walcząc z drapiącym gardłem, ale przerwał mi…

-Niech pan się nie martwi. Tak miało się stać i tak się stało. Ważne że wszyscy wiemy co zrobiliśmy źle.

 ---

Każdy z nas bywa amatorem, prawda? Każdy z nas idzie czasem na oślep mając pewność, że racja jest po jego stronie, że broni właściwych poglądów, czynów i ludzi, że atakuje autentycznych wrogów, kłamców, złodziei i dwulicowców.

A prawdą nie jest przecież wiedza, ale jej zrozumienie.

Ach, „Amator”! Cóż za wspaniały film!

24 komentarze:

  1. W związku z Twoim postem przypomniałam sobie jak ja reagowałam na durne polecenia przełożonych. Mianowicie prosiłam o danie mi go na piśmie i to w formie jednoznacznej, która nie może być różnie interpretowana. Często w takich przypadkach rezygnowali, bo mieli czas na przemyślenie a nie tak palnąć coś na "apu-capu".

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobry sposób, ale ma sens tylko przy pracy umysłowej.

    Tutaj jednak rzecz nie tyle w niezaradnym przełożonym ile (jak w filmie) wadze z pozoru prostych i jednoznacznych ocen oraz odpowiedzialności (w tym moralnej) za nie.

    OdpowiedzUsuń
  3. To przykre, że często oceniamy ludzi przez pryzmat jednej sytuacji, lub jeszcze "lepiej", przez pryzmat tego co o nich słyszeliśmy. Jednak myślę, że bardzo fajnie iż rozmowa opisana od połowy do końca Twego posta miała miejsce. To bardzo pouczające. Poza tym świetnie, że jednak poznałeś inną stronę Pana X. ;)
    I wiesz, wstyd się przyznać, ale nie oglądałam tego "Amatora". Mówisz, że warto?

    OdpowiedzUsuń
  4. Patka: Zabraniam Ci czytać od połowy! Ja się domagam czytania od początku. ;)

    Oj warto, bardzo warto obejrzeć. To jest inne kino niż dziś, bo poza tym co na ekranie reszta dogrywa się w nas. Zmusza do myślenia, do oceny, do zajęcia stanowiska.

    Bohater robi coś pozornie ważnego i jednoznacznie dobrego, ale chcąc to robić musi czasem być uległy, wazeliniarski, nieczuły. A z drugiej strony okazuje się, że jego decyzje, jego spojrzenia też nie były w stu procentach obiektywne, bo... bo zawsze jest jakieś "bo".

    Po takim filmie trudno złapać oddech...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ej no, nie krzycz, nie bij! Przeczytałam CALUSIEŃKI post, ale skomentowałam tą część od połowy.

    Ok, więc jutro idę do nowootwartej mediateki w moim bloku (lans w pełnej krasie! ^^) wypożyczam owy film i dzielę się z Tobą moją opinią :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hmm... Mediateki??? Słyszałaś może o You Tube? ;)

    A opinii Twojej jestem jak najbardziej poważnie ciekaw.

    OdpowiedzUsuń
  7. No proszę jaki nowoczesny Portier, łohohoho!

    OdpowiedzUsuń
  8. No wiesz...
    Rozmawiasz z człowiekiem, który nawet papier toaletowy kupuje przez internet ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Boję się Ciebie! :O (odpowiedziała osoba uzależniona od facebooka)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie bój nic. Papier ma atest PZH :D

    OdpowiedzUsuń
  11. tylko odnoszę,że przeczytałam:),kunegunda

    OdpowiedzUsuń
  12. Proszę się zgłosić w kasie. ;))

    OdpowiedzUsuń
  13. Urocze są te literówki Kunegundy :) Odnosi zamiast donosić. Może to i lepiej bo nie jest przynajmniej donosicielem(ką).
    A prośba o danie polecenia na piśmie dotyczyła pracy czysto fizycznej (choć znasz pewnie powiedzenie "tu nie uniwersytet, tu trzeba myśleć"). Często okazywało się właśnie, że były one wbrew wszelkim przepisom BHP i nijak by się taki przełożony nie wybronił, gdyby napisał takową durnotę.

    OdpowiedzUsuń
  14. Ale zgodzisz się, że tej durnoty i decyzji które nie podchodzą pod żadne przepisy jest wokół nas coraz więcej?

    I tutaj są dwie kwestie. BHP jako takie oraz Prawo Pracy. W jednym i drugim przypadku "uniki" są robione dla dobra pracodawcy, a nie pracownika. I naprawdę nie mogę pojąć jak później można wymagać od załogi oddania i uczciwości...

    OdpowiedzUsuń
  15. Kurza twarz!
    Napisałam kawał porządnego komentarza i mi go zeżarło!
    :-(

    OdpowiedzUsuń
  16. 1. Poproszę o objaśnienie, jak się ma tytuł posta do jego treści?

    OdpowiedzUsuń
  17. 2. Co do treści posta i komentarza patkowej: rozumiem, o czym piszesz, ale w codziennym życiu nie ma szans, byśmy zastanawiali się nad przyczynami, dlaczego ktoś powiedział czy postąpił tak czy inaczej. W jaskiniach byśmy jeszcze siedzieli. W większości przypadków musimy działać w oparciu o to co widzimy i słyszymy od innych ludzi. I vice versa. I nie zawsze w życiu pojawia się szansa na taką rozmowę, jak opisał Portier.

    OdpowiedzUsuń
  18. 3. BHP w tym kraju leży i kwiczy. A najbardziej tam, gdzie powinno być najbardziej rygorystycznie przestrzegane.

    OdpowiedzUsuń
  19. 4. Jak se przypomnę, co było czwarte, to napiszę.

    OdpowiedzUsuń
  20. A! Proszenie o podanie na piśmie najbardziej kretyńskich poleceń! U mnie kiedyś skutkowało spadkiem ich ilości. A musieliśmy zacząć to robić, bo decyzje zmieniały się pięć razy z rzędu, człowiek robił na ślepo, a potem dowiadywał się, że jest bezmózgim kretynem. Wystarczyło powiedzieć: "Poproszę to na piśmie" i okazywało się, że potrafiło nie paść żadne polecenie.

    OdpowiedzUsuń
  21. 1. Bohater flmu kręcił swoje materiały kamerą 8 mm. Potrafił mądrze opowiadać o ważnych sprawach, ale długo nie rozumiał jaką moc ma o co robi. Może wynosić w górę lub zrzucać z piedestału. Nazwa formatu kojarzy się zarówno z kamerami jak i bronią palną, stąd właśnie taki tytuł.

    2. Zawsze jest jakaś szansa i to ją należy wykorzystać zamiast odwracać uwagę swoją i innych tymi, których wykorzystać się nie dało.

    3. Racja.

    4. Nie da się tego zastosować będąc robotnikiem na budowie. W ogóle zresztą na innym stanowisku fizycznym też byłoby to trudne poza sporadycznymi przypadkami.

    5. Spamerka ;)) Pięć komentów pod rząd. Wiem znam. Też mi czasem zeżerało taaaakie mądre myśli że nieraz rezygnowałem z ich wpisania.

    OdpowiedzUsuń
  22. Nie poddałam się i spisywałam ponownie. ;-) I nie ubliżaj mi - gdybym była spamerką, to do każdego komcia dodałabym swoją reklamę, albo w ogóle pięć razy bym napisała np. że zapraszam też pod mój adresik, czy co tam piszą takie osobniki. ;-)
    "Pod rząd" to chyba też rusycyzm. W każdym razie po polsku jest: "z rzędu". :-P

    OdpowiedzUsuń
  23. I bez reklamy chętnie Cię czytam, ale jak będziesz mi imputować jakąś rusofilię czy inne za przeproszeniem kondominium, to powiem wszystkim, że słuchasz Krzyśka Antkowiaka, a to miała być tajemnica!

    :D

    OdpowiedzUsuń
  24. Ale o Top One nie mów, dobra? ;-)

    OdpowiedzUsuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.