wtorek, 1 maja 2012
Coaching człowieczeństwa
Spędzając dwanaście godzin słonecznego dnia w pustym biurowcu sam na sam ze swoimi myślami przechodzę w inny stan skupienia. Działam jak maszyna. O jedenastej to, o czternastej tamto. Tam zajrzeć, to sprawdzić, tu oświecić, tam zgasić. Otworzyć, zamknąć, przejść, obejść, zapisać. Gdzieś pomiędzy przegryźć kanapkę, wypić dziesiątą herbatę i odebrać telefon starając się nie odrywać wzroku od ściany monitorów.
Ten sam monotonny ruch kamery w którym trzeba mimo powtarzalności umieć dostrzec każdy drobiazg. Czasem spojrzenie w okno, na ulicę którą spacerują ludzie w letnich ubraniach, przemykają rowerzyści i wracają z niedzielnych zakupów rodziny, dla których moja tu obecność i możliwość podglądania ich jest, była i będzie wielką tajemnicą.
Ale tak z ręką na sercu, cóż tu można podglądać? Ulica i ludzie jakich pełno w każdym mieście.
Za drugim oknem parking, ogrodzenie, kilka krzaków, a dalej market. Wokół nawet dość spory ruch. Wyjeżdżają auta, całymi rodzinami pchają wózki pełne zakupów gromadki wciąż nowych klientów. Taki sam widok po raz miliardowy od rana. A jednak... jednak nie!
Z "automatu" przechodzę na ręczny. Myślami błądząc po zakamarkach czasu, pamięci i przestrzeni zarejestrowałem coś, co było odmienne od obrazka, którego się spodziewałem.
Procedura stop.
Na trawniku przy marketowej rampie leży mężczyzna, a nad nim bogato gestykulując stoją dwie kobiety. Nie pochylają się, nie dotykają go, tylko raczej strofują. Po kilku chwilach widzę je odchodzące (początkowo myślę, że po ochronę sklepu, ale nie). Ten ktoś tam nadal leży plackiem. Z daleka wygląda jakby wypoczywał na słońcu, ale kto spędza majówkę przy sklepowym parkingu?
Podnoszę się z fotela i wytężam wzrok. Dopiero teraz dociera do mnie, że trawa trawą, ale od może kolan w dół ten człowiek leży na asfalcie...
Robię, muszę zrobić coś, za co, gdybym trafił na kogoś ograniczonego mógłbym stracić pracę. Opuszczam "obiekt", wychodzę w mundurze na ulicę (do czego też nie mam prawa), a przede wszystkim angażuję się w sprawę, nie mającą związku z sytuacją w miejscu, które chronię.
Mea culpa.
Z jednego z mijających mnie aut machnięciem ręki mającym znaczyć "No właśnie, ochrona, rób coś z nim!" pozdrawia (?) mnie kierowca. Oczywiście na machnięcie było go stać, na zatrzymanie się już nie. Ale on myśli, że jestem stąd. Niech myśli.
Czternasta trzydzieści.
-Proszę pana! Proszę pana! Co się dzieje? Słyszy mnie pan?
-emmmmm...
-Pan jest chory czy pijany? Coś się panu stało? Leży pan przy jezdni!
-Pii...iiija...ny...
-Czy pan jest pijany czy źle się czuje?
-...iiijany...
Mężczyzna jest po trzydziestce i bynajmniej nie wygląda na typowego kloszarda. Na dwa metry wokół niego unosi się jednak obrzydliwy odór alkoholu i potu. Obok leży pusta butelka po czymś o nazwie "Gieroy". Może dlatego nikt nie odważył się tu podejść. Jeszcze chwila namysłu... Jeśli nawet go nie przejadą, to zejdzie na zawał na tym słońcu.
-Wstajemy, no już! - łapię go pod pachy i sadzam. Nie protestuje.
Na pijanego działa tylko prosta argumentacja...
-Pobudka! Wstajemy! Sam pana nie dźwignę! No już! Do góry!
Dziwnym trafem zatrzymuje się obok samochód patrolowy konkurencyjnej firmy.
-Pomóc ci? (Mundur "kolegi po fachu" zdjął z ochroniarzy etap mówienia mi per pan)
-Gdybyście mogli.
Bierzemy nasze znalezisko już we dwóch i prowadzimy, a właściwie niesiemy. Ale dokąd?
-Możecie go gdzieś przewieźć? Na policję albo coś?
-Nie, coś ty! Nam nie wolno!
Sadzamy zatem delikwenta na trawie w cieniu drzewa tuż przed "moim" budynkiem.
-To wy czy ja? - pytam wyciągając komórkę, choć już wiem jaka będzie odpowiedź.
-To może ty lepiej. Nas tu nie było.
Czternasta trzydzieści siedem.
Wzywam policję. Radiowóz dojeżdża w niecały kwadrans. Chwilę za nim pogotowie. Przeprowadzone na miejscu badania wykazują na szczęście tylko upojenie alkoholowe. Policjanci spisują moje zeznania i dane adresowe, a około piętnastej trzydzieści zabierają mężczyznę do izby wytrzeźwień.
---
Dlaczego o tym wszystkim piszę?
Z kilku powodów.
Po pierwsze dlatego, że poza kilkoma minutami wysiłku i koniecznością umycia się już po wszystkim nie musiałem robić prawie nic, by jednak zrobić COŚ.
Po drugie dlatego, że choć bohater tej notki zapłaci 250 zł za izbę i pewnie z 50 zł mandatu za "sianie zgorszenia", to jednak nie zostanie przejechany, okradziony, pobity, ani też nie umrze na słońcu. Myślę, że to wszystko warte jest takiej kasy.
Ale po trzecie i najważniejsze piszę, by zwrócić uwagę, że poza ochroniarzami, o których wspomniałem, NIKT nie pomógł ani pijanemu solo, ani mnie "walczącemu" z nim samotnie na trawniku. Ani czynem, ani słowem, ani nawet telefonem. Nie zatrzymał się żaden z przechodniów ani samochodów, które go mijały i które mijały potem nas dwóch. Trochę tego było przez te kilka minut.
Można zapytać i chyba należy; dlaczego?
Bo pijany? Bo śmierdzi? Bo "co ja mogę zrobić"? Bo "od tego są inni"?
Zapewne. Także jeszcze; "nie mamy czasu", "potem nas będą ciągać po sądach", "co cię to obchodzi?" albo "a może on ma HIV-a?" i kilkanaście podobnych.
I był tam też nieco dalej ktoś w bardzo podobnym do mojego mundurku przyglądający się z bezpiecznej odległości czy aby już uprzątnięto spod JEGO SKLEPU ten PROBLEM.
Czy którykolwiek z tych wszystkich, [...] (nie, jednak to słowo ocenzurowałem), zastanowił się, że jutro może ktoś ominie z daleka tak samo właśnie JEGO?
Nie wydaje mi się.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.
Smutne to wszystko... Ale nadzieja w tym, że zawsze na tym świecie znajdzie się choć jeden sprawiedliwy. Diękuję Ci za to.
OdpowiedzUsuńAle co ma zrobić świat, gdy mam wolne w grafiku? :))
UsuńEch...
Słuchaj, Sprawiedliwy! Zgłasza sie jeszcze jedna. Mam nienajlepsze doświadczenia z pijakami, dlatego sie ich boję. Ale chwaliłam ci się już, że widząc takiego delikwenta leżącego pod ławka wiaty i mijanego przez wszystkich zadzwoniłam z budki po straż miejską, żeby zobaczyli co z nim, mówiąc otwarcie, że sie boje podejść, bo mam traumę po kontaktach z pijakami. Jak sie odwinie i resztakmi sił mi przywali to ino roz. Przyjechali, obejrzeli ale nigdzie nie zabrali, bo wybroniły go przed "żłobkiem" jakieś dwie kobitki
OdpowiedzUsuńMasz rację, nie twierdzę, że Ty czy ktokolwiek ma zaraz rzucać się na niego i ratować na siłę. Rzecz w tym, że od zachowania mnie-nadgorliwca do nierobienia niczego jest cała paleta zachowań. Można zadzwonić, można zgłosić (w tym wypadku) ochronie sklepu, można... choćby przyjrzeć się z bliska czy aby na pewno taki on agresywny. Zrobić COŚ.
UsuńZresztą gdyby ten "mój" tam siedział i psioczył na cały świat, to pewnie bym go zignorował, ale facet leżał jak kłoda, do tego z nogami na drodze. I jak nazwać kierowcę, który zwalnia żeby go ominąć, ale nie zainteresuje się czy gość nie umiera?
A co do Twojej historii to właśnie: Ty przynajmniej próbowałaś. To już jest coś. Ja nomen omen piję tu do tych, którzy nawet nie próbują próbować.
Rzeczywiście, jest tak jak piszesz... :(... Szczerze mówiąc sama nie wiem, jak bym się zachowała. Do tej pory gdy trafiałam na pijanych leżących byli oni ulokowani w bezpiecznym miejscu..., i albo już mieli pomoc, albo wyglądali na takich, że sobie tę sytuację wybrali i w jakiś sposób jest im w niej dobrze. Wiesz, ale myślę, że to nie tylko znieczulica, lenistwo itd. To też przeczulica, albo raczej nadwrażliwość. Niektórzy ominą, bo mają w nosie, ale inni dlatego, że to jest dla nich za trudne, zbyt bolesne, zbyt wiele bólu do "dotknięcia". To tylko inna forma egoizmu, wiem.
OdpowiedzUsuńW każdym razie, dobrze, że tam byłeś :). Dziwne, że ów człowiek nie wrócił by Ci podziękować. Ja bym wróciła...
Jeżeli wróci, to raczej po to żeby wybić mi zęby za te trzysta złotych, które musi(-ał?) zapłacić :)) a poza tym on był w stanie w którym nie zapamiętałby nawet lądowania UFO. Absolutnie offline :))
UsuńCo do znieczulicy i innych takich to raczej nazwałbym to przerostem własnego ego. Ktoś, kto ma piękny samochód, rodzinkę jak z reklamy i po zrobieniu zakupów za moją miesięczną pensję jedzie właśnie na majówkę nie zniży się przecież do "jakiegoś tam" pijaka. Tego nikt prawie głośno nie mówi, ale tak się myśli i tak też to potem wygląda w praktyce.
Niestety możesz mieć rację...:(.
UsuńJa też tak kiedyś targałam to w końcu dwóch podeszło "żeby pomóc panience bo sama sobie nie poradzi". Ale mieli miny bardzo bohaterskie, bo sami to by się bali ;)))
UsuńStrach jest rzeczą ludzką. Każdy się boi. Miarą wartości każdego z nas w takiej (i nie tylko takiej) sytuacji jest co z tym strachem zrobi. Przecież ja też się bałem. Raz że jestem w pracy i oficjalnie nie powinno mnie obchodzić nic na zewnątrz, dwa, że może akurat on miał zawał albo co i pomagając jednocześnie mu zaszkodzę, trzy... cztery... pięc...
UsuńI tak dalej.
A ci "Twoi" to się pewnie bali podejść, bo byłas z kotem ;)