Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


sobota, 5 maja 2012

Dwa kroki wstecz

Od kilku miesięcy powracały do mnie dwa obrazki z dzieciństwa. Pierwszy, w którym czekając na kolację u babci na wsi przeglądam ściągnięte wcześniej z biblioteczki kryminały i zainteresowany nietypową okładką próbuję czytać jeden z nich (a mam lat plus minus 11) i drugi, w którym już w Katowicach plądruję kartony z książkami w naszej piwnicy czekając aż mama skończy pranie.

O ile ten pierwszy opis jest do dziś zrozumiały, o tyle jednak do drugiego czuję się zobowiązany dodać kilka zdań wyjaśnienia. W „tamtych czasach” pralnie w blokach były zbiorowe, choć z racji ustroju także próżno by szukać w nich pralek. Ot, pomieszczenie z ogromną gazową kuchenką, wanną, ławką i stołem. Do tego bardzo klimatyczne podesty z desek na lastrykowej posadzce i zgniłozielona lamperia. Vintage się to wszystko dziś nazywa, o ile znam angielski.

Kiedy zatem według listy kolejkowej wiszącej w gablotce na klatce schodowej nadchodził „ten dzień”, co mógł zrobić ze sobą dzieciak, gdy wokół królowały tylko para i mokre koszule? Oczywiście ulokować się w naszej komórce na kartonach pełnych szpargałów (za które dziś na Allegro miałbym fortunę!!!) i podżerając truskawki z kompotu czytać „Magazyny Polskie” i co tam mu trafiło w ręce. Niejednokrotnie drżące zresztą ręce, bo sporo było w owych kartonach literatury „przygotowującej do życia w rodzinie” z której cytaty zostały mi w głowie do dziś.

Ale wracajmy do sedna.

Książka pierwsza.

Do pensjonatu w górach przybywa na wypoczynek inspektor policji przekonany, że w najbliższym czasie praca będzie ostatnią rzeczą, o jakiej mógłby pomyśleć. Jeździ sobie zatem na nartach, poznaje ludzi, popija to i owo i stara się dobrze bawić. Sielanka kończy się w chwili gdy jeden z gości zostaje zamordowany, a w górach schodzi lawina i do czasu przybycia ekspedycji ratunkowej hotel jest odcięty od świata. Nasz bohater musi rozpocząć śledztwo przegryzając się przez zagmatwane charaktery współmieszkańców, a  nie przypuszczając nawet,  że nie wszyscy wokół niego są...

I tutaj właśnie klasyczny do tej pory kryminał łączy się z równie klasycznym jak na lata 70 XX wieku science fiction. Z racji zasad gatunku nic więcej nie wypada mi mówić.

A scena, którą zapamiętałem? Oto po czymś w rodzaju wieczorku zapoznawczego mocno już podchmielony stróż prawa postanawia wyjaśnić czy intrygująca go od pierwszego dnia drobna osóbka w nieodłącznych ciemnych okularach (w tej roli wyobraziłem sobie dziś np. wczesną Winonę Ryder) jest w końcu… chłopcem czy dziewczyną. Oraz profilaktycznie się jej oświadczyć.

Myśli pijanego inspektora są tu ujęte tak realistycznie, że prawie widzimy jak się zatacza próbując poprosić Brune do tańca, a potem wykłada jej swój pogląd na małżeństwo, by po chwili odkryć z takim samym zaangażowaniem „kobietę swojego życia” w Oldze – żonie zdziwaczałego nieco pana Mosesa.
Po prostu boki zrywać.

Reasumując mamy tu w dość cienkiej książeczce humor, wojnę gangów, kosmos, faszystów oraz odrobinę moralizatorstwa na koniec. Wbrew temu jak karkołomnie to zestawienie brzmi - jest jako opowieść z lekkim dreszczykiem wykonane bezbłędnie. Lektura w sam raz na jak się to wtedy mówiło sezon ogórkowy.

Książka druga

...jest dwa razy grubsza i w dzieciństwie z racji okładki a i pewnie po części tytułu wydawała mi się bajką, ale bajką nie jest. Jest za to prawie dokładnie tym samym, co ta o której opowiedziałem powyżej. Mistrzowskim połączeniem, a raczej stopniowym przejściem od fundamentalnego kryminału do absolutnie współcześnie ujętego SF. Od razu uprzedzam, że język nie jest tu tak fascynujący, ale też nie wydaje się przeszkodą. Nazwałbym go neutralnym – opowiadającym. Coś tak jeden na jeden. Realizm bez ozdobników.

W centrali firmy Jubiler w środku dnia zdarza się zuchwała kradzież. Wedle zeznań świadków (w tym, pozwolę sobie to podkreślić - także portiera) jedyną osobą mogącą wynieść kosztowności jest jeden z pracowników, tyle tylko, że on w tym czasie jest na spotkaniu slużbowym z dyrektorem firmy, na co również są świadkowie.

Klimat całej historii opisałbym tak. Deszczowy wieczór, światła latarń, szare kamienice, kocie łby na ulicach, Trybuna Ludu z tow. Gomułką, milicyjna warszawa oraz może jeszcze bułka z żółtym serem i herbata w szklance na spodeczku. Obowiązkowo z fusami.

Nie chcę tu zdradzać sedna, bo przecież to jednak kryminał, ale uchylając rąbka tajemnicy powiem, że dochodzimy w pewnym momencie do zagadnień związanych z doświadczeniami genetycznymi, wolnością w medycynie i nauce oraz tego, co na własny użytek nazywam meandrami ludzkiej duszy.
I co dziwne, książkę będącą w swojej wymowie, a przynajmniej w wymowie scen finałowych wielką, filmową wręcz pochwałą ludzkiej niezależności i wolności wyborów napisał (pod pseudonimem) wieloletni współpracownik służby bezpieczeństwa, świadek oskarżenia w procesie Melchiora Wańkowicza i autor tekstów popierających wprowadzenie stanu wojennego. Gdy dodamy do tego, że stworzył ów pisarz także socrealistyczną powieść „Piątka z ulicy Barskiej” obraz robi się jeszcze ciekawszy, nieprawdaż?

Scena, którą zapamiętałem?

Walczący z (jak sądzi) halucynacjami pilot wojskowy obawiając się, że jego stan jest konsekwencją choroby nerwowej jego matki i przekonany, że w tej sytuacji utraci prawo do latania przemyka się rozgorączkowany pustymi ulicami w środku nocy, by doczekać świtu w kabinie swojego myśliwca. Klucząc i węsząc wszędzie zagrożenie dociera wreszcie taksówką na przedmieścia i sobie tylko znanymi drogami dostaje się na lotnisko wojskowe. Gdy już od samolotu dzielą go sekundy zostaje zatrzymany przez wartowników, którzy ze zdumieniem odkrywają w nim swojego dowódcę…

Książka została wydana w 1958 roku i nie doszukałem się w Internecie jej wznowień, ale każdy, kto miałby szansę ją odnaleźć w bibliotece, na strychu, w antykwariacie czy na Allegro, a następnie oczywiście przeczytać :) powinien to zrobić i przeżyć jak ja szok odnajdując dylematy z jutra w powieści napisanej daleko dawniej niż wczoraj.

I niech puentą tej notki będzie fakt, że odnalazłem opisane kryminały maglując Google właściwie tylko opisami tych dwóch scen, które tu opowiedziałem, bowiem nie pamiętałem ani okładek, ani tytułów, ani nawet autorów.

Udało mi się. Mam. Przeczytałem znów po bardzo wielu latach.

Znów mogłem zafascynować się urokiem tajemniczej Brune i znów uciekać przed cieniem poprzez nocne łąki wypatrując jak zbawienia sylwetki swojego MIG-a.

Po prostu odlot. Czego i Wam życzę.


 *Antoni Armand (Kazimierz Koźniewski i  Grażyna Terlikowska-Woysznic) "Człowiek z lustra" 1958

* Arkadij Strugacki, Borys Strugacki "Sprawa zabójstwa" 1973 (Późniejsze wydania jako: "Hotel Pod Poległym Alpinistą")

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.