poniedziałek, 22 lutego 2010
Krepel, pączek, dwa bratanki
Kiedy zapytamy kogoś o nacjonalizm z pewnością bez wahania nazwie go złym i niepotrzebnym reliktem minionego stulecia. Nie wiem nawet czy jakakolwiek znacząca siła w naszym kraju odważyłaby się otwarcie przyznać do takiej akurat linii poglądowej. Oczywiście nie zmienia to faktu, że pod pozorem patriotyzmu czy przywiązania do tradycji zdarza się nam jeszcze tu i ówdzie spotykać z ludźmi i organizacjami, których poglądy zahaczają czasem (lub stale) o nacjonalizm właśnie, ale nawet oni sami wiedzą już i czują, że pora kończyć. Mało kogo dziś to bierze.
Nigdy nie ukrywałem swoich centroprawicowych czy nawet prawicowych poglądów na sprawy narodowe, zwłaszcza mające wpływ na poziom szeroko rozumianej niepodległości i bezpieczeństwa naszego kraju, tym niemniej całość tych zagadnień bezproblemowo mieściła się i mieści w normalnym akceptowalnym dla chyba każdego rozumieniu słowa patriotyzm. Kocham swój kraj, darzę sympatią moich rodaków, cieszę się gdy odnosimy sukcesy i (tu już jestem radykalniejszy) wolałbym w Polsce pół życia mieszkać pod mostem niż za granicą w luksusie. Nie sądzę jednak żeby taka postawa mogła kogokolwiek urazić, bowiem skierowana jest na przywiązanie i dumę, a nie na szowinizm, ksenofobię czy rasizm.
Rzecz jasna moje poglądy ewoluowały. Jako dziecko wierzyłem święcie, że partia jest dobra, Związek Radziecki nas broni, a Wałęsa, Michnik i Kuroń to główne problemy na drodze do świetlanej przyszłości. Oczy otworzyły mi się w sierpniu 1989, kiedy zobaczyłem, że do pełnych sklepów i kolorowych marzeń nie trzeba wyjeżdżać za Odrę albo i dalej. Od tamtej pory bardziej lub mniej uważałem się za prawicowca (oświeconego). Nadal zresztą nim jestem tam, gdzie mowa o sprawach wielkich i ważnych. W tych codziennych, czyli społecznych, pracowniczych i tym podobnych zbliżam się powoli do lewicy. Na szczęście mimo kilku zawirowań światopoglądowych udało mi się uniknąć wszelkiej wrogości do innych narodów czy mniejszości etnicznych, bo w porę zrozumiałem, że źli mogą być co najwyżej ludzie, a nie ich pochodzenie.
Rozglądając się pilnie po scenie politycznej naszego kraju cieszę się, niezależnie od wszystkich "zwykłych" pretensji do partii czy pojedynczych osób, że jeśli nawet nie do końca wyrośliśmy, to z całą pewnością wyrastamy już z wieku ograniczeń i nieufności. Z dwudziestego wieku.
Jednakże, by obraz jaki tu maluję nie był tak słodki, muszę przyznać, że od jakichś może trzech lat ze zdziwieniem obserwuję swego rodzaju nacjonalizm wtórny, jak gdyby będący odreagowaniem na wyrzucenie „z salonów” tego tradycyjnego. Jest on o tyle szokujący, że wrogości narodowe zamienia w regionalne i oczywiście odpowiednio je przemalowuje, aby móc jakoś jednak tu i ówdzie zaistnieć.
Szczególnie chyba „u mnie”, na Śląsku nabiera to momentami dosyć mocnego wyrazu. I niby cały czas mieści się w ramach utrzymywania tradycji i gwary oraz rozwoju tzw. Małych Ojczyzn. Smutne.
Trzeba to sobie powiedzieć otwarcie. Podział na hanysów i goroli czyli Ślązaków i całą resztę istniał od lat, ale dopóki spotykało się go w żartach, nawet tych mniej ambitnych, nie wydawał się szkodliwy. Widząc i słysząc go w formie jakiegoś pół ostracyzmu już się krzywiłem, ale sądziłem, że na tym się skończy. Niestety, od jakiegoś czasu wychodzi toto na powierzchnię coraz śmielej i coraz częściej, co już stanowczo zasługuje na zauważenie.
Jeżeli w ogóle można mówić o czymś takim jak śląski nacjonalizm (a jest to dyskusyjne) to bywa on momentami w swoich formach wyrazu tak radykalny, że gdyby był nacjonalizmem wszechpolskim zapewne głośno by o nim było w połowie Europy.
Do czego piję? Do wymowy tego, co niektórzy wbrew „oczywistej oczywistości” próbują nadal ubierać w szaty utrzymania ducha, utrwalenia kultury i rozwoju poprzez identyfikację z tradycją. Do zabarwienia niektórych felietonów w pewnych gazetach i przede wszystkim do stosowanych w nich (nie zawsze oczywiście) ocen i priorytetów, z którymi się nie zgadzam.
Nie zgadzam dlatego, że zamiast wartościować ludzi i ich dzieła oceniają nieraz (trywializując) to, z której strony Brynicy przyszło się komu narodzić. Jak gdyby to był argument! Nie zgadzam dlatego, że traktują tradycję, gwarę i przyzwyczajenia ocennie (zdaje się neologizm, ale chyba zrozumiały) zamiast opisowo. Jątrzą, zamiast budować, dzielą zamiast łączyć, różnicują, zamiast szanować.
Żaden człowiek nie może być oceniany za coś, na co nie ma wpływu, a przecież czymś takim jest właśnie przynależność narodowa, językowa czy regionalna. Żaden człowiek nie wybiera sobie rodziców, urody czy zdrowia.
Nikt wreszcie nie jest lepszy czy gorszy tylko dlatego, że nie jest Tobą lub mną.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.
Zgoda, zgoda, ale jak się uchowałeś, że myslałeś dzieckiem będąc w kolebce, partia do bra i Związek R. nas broni? Ja od dziecka miałam wpojone,że nie broni, a kontroluje iże partia nie ejst cacy,a tylko masom zamydla oczy:).kunegunda
OdpowiedzUsuń