W magazynie „Wysokie Obcasy” zamieszczono niedawno list czytelniczki będący swego rodzaju recenzją, a może bardziej dokładnie zapisem przemyśleń po lekturze książki profesor Magdaleny Środy pt. „Kobiety i władza”. Książki niestety nie czytałem, ale z pewnością zrobię to przy pierwszej możliwej okazji, bo tematyka jest ciekawa. Odniosę się za to dzisiaj po części do samego listu. Jego autorka w bardzo emocjonalnym tonie pisze o dyskryminacji, molestowaniu oraz wszelkiej innej niesprawiedliwości, z którą spotykają się kobiety m.in. w polityce, ale także na rynku pracy. Wzywa przy tym do zwarcia szeregów i zdecydowanej, solidarnej walki o swoje prawa.
Cóż, skoncentrujmy się na sprawach zatrudnienia jako z założenia mi bliższych. Chociaż nigdy nie ośmieliłbym się negować istnienia zjawisk o których mowa ani pomniejszać ich wymiaru czy szkodliwości to jednak nie zgadzam się z zaakcentowanym w opinii priorytetem. Priorytet ten niewyrażony wprawdzie dosłownie, ale jednak przebijający, zdaje się uznawać dyskryminację kobiet za bardzo ważną przeszkodę w ucywilizowaniu (m.in.) rynku pracy, gdy tymczasem fundamentem wszelkich zmian politycznych, pracowniczych i światopoglądowych winna być walka z dyskryminacją w ogóle.
Dopóki nie uda się zbudować, że tak powiem „poziomu zero” poniżej którego nikt i nigdy nie będzie schodził, dopóty dzielenie LUDZI na kobiety, mężczyzn, młodych, starych, rudych albo grubych tylko wzmacniać będzie siły tych, dla których rubryka człowiek jest tak samo ważna jak rubryka nakrętka M20.
Dla jasności podkreślam, że mam tu na myśli sprawy wynagrodzeń, „przyjaznych” warunków wykonywania pracy oraz sposobów zatrudnienia. Normy BHP sensu stricto to zupełnie inna bajka i tam akurat podział jest konieczny.
Jest w tej walce wiele niewiadomych i jeszcze więcej okazji do wzajemnych zarzutów, które musimy wychwycić i nie pozwolić im się rozwinąć. Ot choćby temu, że zanegowanie priorytetu praw kobiet, też jest dyskryminowaniem ich. Nie jest i być nie może!
Rozmawiając z pewnym polskim politykiem w latach 90 ub. stulecia zapytałem go o najbliższe plany partii, w której działał. Zbliżały się wybory, więc kwestia była jak najbardziej uprawniona. Usłyszałem całą litanię pretensji do innych organizacji podobnej proweniencji i pełną zdumienia ciszę po stwierdzeniu, że przecież dla dobra prawicy, (bo akurat o prawicę chodziło) powinno się zostawić wzajemne żale do starć już w Zgromadzeniu Narodowym, wśród różnych, ale generalnie pokrewnych organizacji niż spalać się na starcie wzmacniając tym samym nie konkurencję, ale przeciwników z zupełnie innej opcji.
Całkiem podobnie wygląda sprawa, o której dziś piszę. Rozdzielając pracowników jako takich na płcie, umiejętności i całą resztę tworzymy fronciki i fronciątka zamiast jednego frontu.
To jasne, że linia pracodawca – pracobiorca nie jest linią sporu, ani tym bardziej działań wojennych. Tą linią jest godność i prawo. Cel „wojny” tylko w tym by i pracownik i zatrudniający go znaleźli się po tej samej, dobrej stronie. I będąc tam prowadzili już nie spór, a DIALOG.
Sprowadzając walkę o prawa pracownicze do walki o prawa płci czy np. konkretnych zawodów zatracamy możliwość oceny całości, a dopiero ogląd na nią pozwala stwierdzić czy mamy sprawiedliwość czy tylko jej pozory.
Przykład? Służę. Wyobraźmy sobie wywiad z szefem bądź jednym z szefów „firmy z dziwnym skrótem”, (jeśli ktoś nie wie co to znaczy odsyłam do wcześniejszych postów). Gdybyśmy zapytali go (ją?) o równe traktowanie kobiet z całą pewnością usłyszelibyśmy (zgodnie z prawdą!!!), że firma nie ocenia pracownika według płci i że każdy traktowany jest tak samo zarówno pod względem wymagań jak i przy naliczaniu wynagrodzenia. Kłamstwo? Nie! Szczera prawda! No już, proszę, kto się czuje feministką niechaj skacze pod samiutkie niebo i przyznaje ordery! Do dzieła!
A przecież ta równość oznacza tylko tyle, że obie płcie
tak samo muszą podpisywać fikcyjne umowy zlecenia (np.
1,80 zł/h netto) tak samo absolutnie równo fałszuje się ich rozliczenia godzin i nakłania do podpisywania dokumentów bez dat albo potwierdzania szkoleń, które odbyły się tylko w głowie pana „głównego specjalisty”.
Przykład jest subiektywny, ale prawdziwy i na pewno nie jednostkowy.
A zatem o co walczymy, dokąd zmierzamy?
Sprawiedliwa niesprawiedliwość?
Chyba nie w tym rzecz, prawda?
----------
Dodano 19 lutego:
A propos komentarza Katarzyny do tego posta. Sonda ze strony TVN24 w której wyraźnie widać, że od płci ważniejszy jest profesjonalizm, czyli w sumie wychodzi na moje - człowiek.
Kliknij lewym, aby otworzyć na całym ekranie
lub środkowym, aby otworzyć w nowej karcie.
Muszę przyznać Ci rację, drogi Portierze. Czynię to wszakże z pewnym zastrzeżeniem, jako że pani nawołuje "walczmy o swoje", zaś Ty poprawiasz ją wzywając "walczmy o słuszne". Istotnie bowiem, podążając tropem myślenia owej pani, należy oczekiwać podobnych wezwań od wszelakich innych, mniej lub bardziej pokrzywdzonych grup społecznych. Każdy wówczas będzie walczył o swoje, co efektem zbliżone będzie do przeciągania obrusu na swoją stronę stołu.
OdpowiedzUsuńMnie ta dyskusja niebezpiecznie pachnie modnym ostatnio słowem "parytet", na którego widok i dźwięk dostaję białej gorączki...
Dziś w telewizorze powiedziały, że Kopernik był niebieskookim blondynkiem. He. Kopernik była kobietą! :-)
OdpowiedzUsuńMoże był metroseksualny? Znaczy robił to w metrze. ;))
OdpowiedzUsuń