A tu po prostu była trawa.
środa, 3 marca 2010
A oni w tańcu śnią
Najpierw przejście dla pieszych i kiosk Ruchu, potem trawnik obok warzywniaka i znów na skos przez malutką łączkę. Pierwszy dom, jakby róg dużego trójkąta kilkunastu familoków. Ceglane schody z malowanymi farbą olejną murkami. Łaciaty kundel na wycieraczce. Pranie powiewające przed komórkami na węgiel. Babcie w oknach. Za pierwszym domem dwa następne, potem komórki i znów. Te same domy, schody, sznurki, ta sama olejna farba. Codzienny marsz do szkoły. Zwykły zamyślony albo przeciwnie – przyspieszony, bo już za pięć ósma. Pamiętam każdą koleinę. Gdybym zamknął oczy mam przed sobą dokładny obraz, zapach, dźwięk.
Domki były dla mnie zawsze czymś w rodzaju lasu, przez który musiałem się przedrzeć. Uważać na psy, omijać błoto, nie dotykać cudzego prania, dojść do celu. Istniały i były czymś tak oczywistym jak płotek na parapecie naszego okna albo gumolit w pokoju łatany kitem. Jak poranne bulgotanie gołębi na dachach garaży i wafelki w pawilonie spożywczym, na które czekały wszystkie dzieci z osiedla.
To było wczoraj w mojej głowie.
Wczoraj w mojej, ponad ćwierć wieku temu w innych. Teoria względności.
Zastanawiałem się czasem jak dziś wygląda tamto miejsce, mój blok, osiedle, pawilon. Jaki kolor mają domki i czy dalej wygrzewają się przed nimi goniące za nogawkami kundle. Jakie samochody stoją przed garażami. Jakie, jaki, jaka, jacy…
A potem któregoś dnia wyszedłem z tramwaju i zobaczyłem NIC.
NIC było ogromne i rozciągało się od ulicy, aż po daleką jak dawniej, ale dziwnie biedną, szarą, małą, starą szkołę.
Jakby ktoś dał mi w twarz.
Widziałem swój blok, pawilon, kiosk, warzywniak i NIC. Czułem się wściekły, zły, zdradzony. W moich myślach domki mogły być odnowione, odmalowane, popisane sprayem, a już ostatecznie w najgorszym razie opustoszałe. A tu nie było ich wcale. Było NIC. Z całą pewnością nie od wczoraj, może nawet przez większą część całego tego czasu…
Wyobraziłem sobie dzisiejszego rówieśnika mnie z tamtych lat. On nigdy nie widział tego osiedla, spojrzałby na mnie jak na głupka gdybym go o nie zapytał! Dla niego to łąka za warzywniakiem i nic ponadto. Pewnie tak samo dla jego starszego brata, a może nawet… Nie! Nie chcę o tym myśleć!
Ciemnoczerwona cegła, kopce węgla, prześcieradła na wietrze… Tyle razy w mojej głowie odmalowano schody, tyle ton węgla wrzucono do komórek, a potem do pieców, tyle czarnych kundli poszarpało tyle nogawek dzieciaków spieszących się na pierwszą lekcję…
A tu po prostu była trawa.
A tu po prostu była trawa.
Wspomnienie.
Trawa.
Rzeczywistość.
Grabie.
Jesień.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.
Wszystko mija, przyjdzie walec i wyrówna, pewnych obrazków już nie zobaczymy. miały klimat. Może nie tak klimatycznie było w nich mieszkać, żyć,ale może tez nikt się nad tym tak nie zastanawiał. Człowiek przywyka i wszystko mu miłe, swojskie znajome, a potem zbudują tam piękne , lśniące relingami i szkłem blokowisko, takie nowoczesne z garażami pod ziemią, tarasami. Wszystko się zasnuje mgłą.kunegunda
OdpowiedzUsuńBo te swojskie familoki, panie Portier, są niemodne. Teraz liczy się lans - mieszkanie w apartamentowcu, koniecznie z garażem, jak podpowiada Kunegunda. Takie czasy nastali, jak to się mawiało pod koniec komuny.
OdpowiedzUsuń@Kasiek: Zgadza się, ale tutaj te familoki są tylko przykładem tego, że nasze wspomnienia mogą żyć własnym życiem niezależnym od stanu faktycznego i raczej nigdy na dobre nam to nie wyjdzie.
OdpowiedzUsuń