poniedziałek, 22 marca 2010
Wespół w zespół
Wobec despoty wszyscy są równi, mianowicie – równi zeru.
-Fryderyk Engels
-------------------------------------------------------------------
Po przeniesieniu w 2007 roku mnie i moich plus minus 150 kolegów ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego do Solid Security („firma z dziwnym skrótem”) przez pierwszy rok płacono nam pensję wg warunków poprzedniego pracodawcy, tj. z dodatkami zmianowymi, stażowymi i wszystkim, co tylko można sobie wyobrazić, a co powinno moim zdaniem zawsze i wszędzie być STANDARDEM.
Ponieważ razem z nami pracowali wtedy jak to mówiłem „natywni solidowcy” firma nie mogła sobie pozwolić na irytowanie ich i reszty załogi stosowaniem dwóch rodzajów płacy za to samo, wobec czego jednym pociągnięciem pió… klawiatury nas „przekwalifikowano”. Tak oto człowiek, którego praca według niektórych ograniczała się w sumie do 500 „dzień dobry” i „do widzenia” oraz 350 „WC na prawo” został zaliczony w poczet kadry pracowników umysłowych. Śmieszne? No jasne. Głupie? Hmm…
Niekoniecznie.
Najważniejsza rzecz – podzielić. Rozróżnić. Zaszczepić przeciwko współdziałaniu. W uproszczeniu sprawić byśmy my dla nich („solidowców”) byli tymi „ustawionymi”, a oni dla nas „głupkami za 800 zł”. I nieważne czy ktokolwiek kiedykolwiek tak pomyślał. Ważne, że w większości blokowało to chęć używania do całej obsady słowa MY. I już. I spokój.
Nie wiem na jaką skalę stosują podobne zróżnicowania inni pracodawcy, ale stykam się coraz częściej z efektem ich używania, jakim jest ukrywane aczkolwiek silne poczucie własnej krzywdy danego pracownika przy jednoczesnym absolutnym znieczuleniu na krzywdę kogoś tuż obok. W moich przynajmniej oczach ujmuje to sporo wiarygodności takim lamentom. Wszak nie jest ważne czy to ja mam dziś dobrze, ważne czy inni nie mają gorzej. Jutro to ja mogę być tym innym…
Wracając do mojej pracy w SS i działalności, jako „jednoosobowy związek zawodowy”. Po kilku pismach w sprawach ogólnych, dotyczących wszystkich, a więc przez nikogo nie negowanych pojawił się problem wypłat tzw. nagród jubileuszowych. Nowy pracodawca twierdził, że nie uznaje czegoś takiego, a my, że musi, bo do tego zobowiązuje go przepis na mocy którego nas przejął czyli sławetny paragraf 23 (1) KP. Niby wszystko proste, prawda? Pobieżna lektura wspomnianego przepisu potwierdza, że firma nie ma racji, ale trzeba jej to jeszcze (skoro protestuje) dobitnie uzmysłowić. Tworzę szybko list protestacyjny czy jak tam to zwał i ruszam w obchód naszego kampusu. I oto pierwszy szok. Nie chcą podpisywać!
Tak! Ci sami, którzy o wczasy pod gruszą, godziny nadliczbowe i trzynastą pensję gotowi byli rwać bruk na ulicy Postępu w Warszawie, teraz „ z pewną taką nieśmiałością” odmawiają.
-Mnie się jubilat nie należy, to co będę pisał…
-Po co mi kłopoty…
-Może starczy już tych buntów, bo nas zwolnią…
-To idź do X, on ma za miesiąc, bo ja już wziąłem w Akademii (SUM)
-Nie, nie. Weź to.
I cóż z tego (że ze Szwecji), że po długich rozmowach udaje mi się nakłonić do współpracy prawie wszystkich? Smrodek pozostaje. Dla jasności, niżej podpisany też ani nie miał szans na uzyskanie „jubilata”, a jakoś nie myślał o tym bądź co bądź oficjalnie paradując z petycją to tu to tam… Ale dobrze, nie w autoreklamie tu rzecz.
Sama walka. Pisanie listów, telefony, wydawanie i rozprowadzanie gazetek, organizowanie wspólnych akcji. O tak, poparcie i ew. podpis owszem, ale AKTYWNOŚĆ? Nie bardzo.
Nie mam czasu, ty się na tym lepiej znasz, dziś nie mogę itp.
Do czego zmierzam, bo zaraz ktoś pomyśli, że do zbudowania sobie pomnika. Do odwagi WSPÓŁDZIAŁANIA. Do odwagi WSPÓŁ CZUCIA (celowo pisanego osobno – jako empatii, nie żałowania kogoś), do zaryzykowania czasem dla sprawy innej niż moja własna.
Jak już na tym blogu wspominałem interesuję się warunkami pracy i płacy ludzi, których poznaję, a szczególnie wszelkimi nadużyciami z nimi związanymi i miesiąca na miesiąc z przerażeniem stwierdzam pogłębiającą się alienację, niewiarę i jednocześnie obojętność na problemy innych współ bądź nie współ pracowników. Byłbym głupcem gdybym obwiniał za to wyłącznie samych zainteresowanych. To nie oni, to strach. To przeświadczenie, że „szef się dowie”, że PIP jest bezradny (jest, ale to nie powód do wywieszania białej flagi), że „gdzie ja znajdę pracę” i wreszcie „a co ja mogę?”
Wszystko możesz. Ty, nie szef, jeśli to Ty masz rację i prawo po swojej stronie.
Zamiast epilogu.
W latach 2007 - 2008 Solid Security w ramach tzw. pakietu socjalnego wypłacał pracownikom przejętym z SUM nagrody jubileuszowe, trzynastą pensję, "wczasy pod gruszą", dodatki za nadgodziny, stażowe oraz zmianowe, mimo, że żaden z tych przywilejów nie jest w tej firmie stosowany, a dodatkowo w stosunku do trzech pierwszych stwierdzono że nie będą i nie muszą być przez Solid uznawane. Poszanowanie pełni swoich praw pracownicy wywalczyli sobie listami zbiorowymi, własną gazetką, serwisem internetowym, skargami do PIP, NIK i innych instytucji oraz swoją nieugiętą postawą. Nawet wtedy, gdy targały nimi wątpliwości czy wręcz strach.
Warto było się przemóc.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.
Coz, ja tez swego czasu stoczylem swoja walke o to co mi sie nalezy z mocy tzw, prawa. bez wdawania sie w szczegoly powiem ze dla mnie skonczylo sie to utrata pracy. Po prostu jest tak ze gdy pracownik sie o cokolwiek glosno upomni to staje sie wrogiem - bo ma milczec i robic swoje. W miejscowosciach gdzie jest trudno o prace, pracodwca jest Bogiem i z boskich praw korzysta. Bo kto mu sie sprzeciwi albo inaczej - kogo na to stac ? W sensie finansowym. Walka to walka ale rachunki trzeba placic i chleb tez trzeba kupic a tu juz nie ma miejsca na romantyzm. Moja historia skonczyla sie tak ze zmienilem miejsce zamieszkania i znalazlem inna firme. Teraz mimo ze moje prawa sa notorycznie lamane to siedze cicho bo jak stad wylece to skoncze w jakims zaulku. Oto polska - z malej litery bo na duza nie zasluguje.
OdpowiedzUsuńDarek
Polska zawsze zasługuje na dużą literę. Ludzie to już inna historia. Co do reszty zgadzam się w zasadzie i rozumiem, ale jeżeli pozwalamy na łamanie prawa to po części sami prowokujemy tych, którzy nas wykorzystują. To taka kwadratura koła. Rzecz nie w marszu na barykady i w romantyzmie, ale poniekąd w poczuciu własnej wartości. PIP, NIK czy ZUS nie wyjawią szefowi, kto na niego (jego firmę)doniósł. Są jeszcze media wszelakie itp. Mamy się wstydzić tego, że oczekujemy uczciwości, podczas gdy "biznesmeni z szaberplacu" jakoś się nie rumienią OKRADAJĄC NAS? Chyba nie tędy droga.
OdpowiedzUsuńPIP, NIK, ZUS i inne skroty - co one realnie zrobily zeby skonczyc z tym wyzyskiwaniem ludzi ? Rutnowa kontrola, pisemko i nie ma tematu a ludzie jak byli wyzyskiwani tak sa. I tyle.
OdpowiedzUsuńOpisałem sprawę, taką jaka ona była. Nie dało się? Dało jak widać. Pracodawca czy ktokolwiek inny łamiący prawo czy zmuszający nas, pracowników, do łamania prawa musi mieć świadomość, że jest zerem (użyłbym nawet radykalniejszych określeń). To nie jest nawet tak, że przyjdzie jakiś inspektor i stanie się cud, ale musi być działanie, musi być presja ze strony tych gnębionych na instytucje, które po to istnieją, by nas bronić. Również na media i polityków, a najlepiej na tych którzy korzystają z usług firm naginających przepisy. Trzeba o tym mówić do znudzenia, zbierać dowody, tępić. Piramidy same się nie zbudują. A że łatwo nie jest, o tym świadczy np. mój wcześniejszy o kilka miesięcy post pt. Powiększenie II
OdpowiedzUsuń