Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


niedziela, 28 lutego 2010

Napój z dyni o smaku pomarańczowym

Na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia wraz upowszechnieniem dostępu do pierwszego uniwersalnego nośnika cyfrowego, jakim była płyta CD (były i inne, ale raczej niszowe, np. DAT) pojawiły się na rynku dyski oznaczone jako AAD, o wiele tańsze i gorzej brzmiące od tych markowych wydawanych przez znane wytwórnie. Ich sekretem było to, że zawierały analogowo nagrane i zmontowane utwory przeniesione tylko na nowoczesne medium. Stąd zresztą skrót – Analog-Analog-Digital. Poza trwałością w zasadzie nic się nie zmieniało, a szumy i trzaski były zgodnie ze starą zasadą informatyków „Garbage In – Garbage Out” (śmiecie włożysz – śmiecie wyjmiesz). Cóż z tego, skoro Kowalski kupując cosik takiego mógł zaszpanować na pół osiedla, że oto kaset i płyt u niego niet. Jako posiadacz wypasionego CD playera już w 1990 roku wiem co mówię… ;)

Dziś zapewne płyt nagrywanych takim systemem się nie uświadczy, zresztą nawet sam sposób oznaczania DDD-ADD-AAD przeszedł raczej do przeszłości, ale sama zasada ubierania gorszego w lepsze ma się nadzwyczaj dobrze, o czym właśnie miałem okazję się przekonać.

Od dłuższego czasu irytowała mnie stosowana przez wiele instytucji, nonsensowna i kosztochłonna praktyka odpisywania na maile listem papierowym i to w kraju, w którym na każdym kroku mówi się o potrzebie przyspieszenia technologicznego. Pomijając kwestię czasu oczekiwania na taką odpowiedź, pozostaje po niej niesmak, chociażby ze względu na to, że nadawca listu dysponuje przecież z natury rzeczy zarówno numerem telefonu jak i mailem petenta. I proszę mi nie mówić, że np. odpowiedź na reklamację rachunku za satelitę (TV cyfrową) jest mi potrzebna na pamiątkę. Nie jest. Potrzebuję załatwienia sprawy, nie zdobycia sprawności zbieracza makulatury. Mail czy telefon wystarczą w 101 procentach. Co zresztą jest jeszcze bardziej oczywiste w przypadku operatora telefonicznego, który numeru po prostu nie może nie mieć. No ale zostawmy sprawę biurokracji. Ja dziś nie o tym. Rzecz jest poważniejsza i dotyczy gorącego obecnie tematu jakim są rozliczenia podatkowe, a ściślej tzw. ulga za internet.

Jak pewnie wielu moich rodaków przeżyłem szok dowiadując się niedawno, że faktura przesłana mailem albo ściągnięta z serwisu operatora i wydrukowana w domu nie jest fakturą (ta druga nie jest nawet fakturą papierową (sic!!!))i nie daje prawa do uwzględnienia jej jako podstawy do wspomnianej ulgi. Na pierwszy rzut oka jest to tak absurdalne, że trudno się nie zdenerwować, ale po jakimś czasie przychodzi refleksja. Niby rację ma prawnik. Ksero, faks, skan, czy pdf nie są dokumentami i żaden sąd ich za takie nie uzna, ale przecież są (to oficjalna nazwa, proszę się skupić) OBRAZEM DOKUMENTU, a to już coś. Twierdzenie, że nie mogę odliczyć Internetu od dochodu, ponieważ mam obraz faktury, a nie fakturę wydaje mi się bezsensowne. Obraz ten ma swój numer, który jest jednocześnie numerem autentycznego (?) pisma, a ja mam dowód wpłaty lub przelewu oraz umowę z operatorem. Czy to RAZEM nie potwierdza istnienia zobowiązania finansowego? Pomijam już fakt, że faktura wydrukowana z serwisu www NICZYM nie różni się od wydrukowanej na lepszej drukarce u operatora. Niczym. A jednak komuś to przeszkadzało i uznał, że (upraszczając) decyduje drukarka właśnie...

Nie wiem jak tam jest z wizami do Mołdawii, ale pora się pakować.

A tak poważniej. Mój operator, którego nazwy tu nie wymienię, od wielu miesięcy przekonywał swoich klientów do przejścia na tzw. ekofakturę reklamując ją jako nowoczesną oraz ratującą bobry czy inne kuropatwy na Mazurach poprzez ochronę lasu i wszystkiego co tam po nim łazi. ;)
W porządku. Chcesz być trendy i cool zamów se PDF-a.

Teraz dowiadujemy się, że PDF ów nie jest nową formą faktury a zwykłym kitem, opium dla ludu oraz bezwartościowym świstkiem. Co więc dalej? Duplikaty? Nie ma sprawy. Może być duplikat. Należy się 10 zł za kartkę papieru i mogą dostarczyć tylko z ostatnich dwunastu miesięcy, a zatem grudzień 2008 (data wymagalności spłaty w styczniu 2009) oraz styczeń 2009 idą się kichać. Ot, tak sobie.

Dla odmiany inny operator, a dokładniej Plus (skoro chwalę, mogę napisać nazwę) załatwił sprawę prościej i o wiele bardziej bezstresowo. Udostępnia mianowicie bezpłatnie i w każdej chwili możliwość dostarczenia odbiorcy pocztą wersji papierowej faktury z dowolnego okresu rozliczeniowego na przestrzeni CAŁEJ UMOWY. I co, nie da się?

Zadzwoniłem do „mojego” biura obsługi  i zapytałem dla draki o cenę duplikatu. Bez zmian. Dycha za sztukę. Ale pani konsultantka nie wiedząc, że to pułapka od razu zaproponowała mi ekofakturę, jako szybką i darmową alternatywę.
-No ja właśnie w tej sprawie – uśmiechnąłem się sarkastycznie i opowiedziałem, w czym problem.
-Ale ta faktura duplikat, którą byśmy wysłali jest taka sama jak ta z naszej strony, więc nie rozumiem. To jest taki sam dokument.

Uhmm… Tylko to chciałem usłyszeć. :))

Teraz uwaga. Macie Państwo czajnik elektryczny plastikowy o pojemności dwa litry, biały. Producent proponuje Wam wymianę na żółty, również dwulitrowy. Nowocześniejszy, a nadto zgrabny wygodny i tani. To co, bierzecie? Kto by nie brał!
Ejże! A dlaczego ten żółty jest używany i nie ma kabla?

Mój operator nakłaniając mnie do zamiany faktury przesyłanej pocztą na fakturę udostępnianą na swoim serwerze nie przekazał mi informacji o ułomności prawnej tego drugiego rozwiązania, decydującej o praktycznej wartości takiego dokumentu w wymiarze, dla którego najprawdopodobniej jest mi potrzebny, (po co szaremu portierowi kolekcja faktur, jeśli nie do odliczenia ulgi?). Biorąc pod uwagę stan faktyczny (umowa, dowody wpłat, „obraz” faktury) w razie zanegowania wartości wydruków przez Urząd Skarbowy zamierzam więc zażądać od tegoż operatora BEZPŁATNEGO dostarczenia duplikatów, a w razie odmowy skierować pozew przeciwko niemu, jako podmiotowi odpowiedzialnemu za przekazanie mi po uprzednim wprowadzeniu w błąd dokumentu w formie nieuznawanej przez prawo za pełnowartościową.

Trochę mi bokiem wychodzi to wojowanie z połową świata...

5 komentarzy:

  1. "Tylko, że już trochę mi bokiem wychodzi to wojowanie z połową świata..." Jak ja to rozumiem! Tyle tylko, że różni ONI dobrze na tym naszym zniechęceniu wychodzą.

    P.S. Super felietonik.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję. Tak, wiem, że nie wolno odpuszczać głupocie i chamstwu, ale czasem... czasem... naprawdę wyjechałbym do tej Mołdawii pasać jagody i zbierać owce albo i na odwrót :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja mam nadzieję, że to się niebawem zmieni. Ale "zaczem" to nam troche krwi napsuje. Cieszę się, że Opatrzność doprowadziła mnie do tego posta, bo własnie miałam dylemat, czy płacić operatorowi przez internet (nawet jak przyśle fakturę, bo na e-fakturę się nie piszę) czy pójść zapłacić do pierwszego lepszego salonu(byle nie pralniczego albo piękności). Dzieki Ci, Gospodarzu bloga, że wojujesz za nas, maluczkich, którzy wojować nie potrafią - nie wszyscy mają duszę wojownika.

    OdpowiedzUsuń
  4. Łapię się na tym, że chyba kurcze blade lubię to wojowanie i na przykład teraz (data w podpisie) kiedy nic akurat do wzniecania rewolucji nie mam jest mi smutno :)

    OdpowiedzUsuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.