Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


poniedziałek, 1 lutego 2010

Veni, Vidi, nici...

Zdarzyło mi się kilka dni temu przeglądać albumy wydawane w ramach promocji różnych miast i regionów naszego kraju. Ot, takie grube, ciężkie księgi z gatunku tych nudnych, acz neutralnych światopoglądowo obowiązkowych prezentów dla ważnych ludzi. Lektura podobnych publikacji ma tą zaletę, że przy nawet niewielkim nakładzie intelektualnym, że o finansowym nie wspomnę, pozwala wczuć się w duszę obcokrajowca.
Dusza ta trzęsie się momentami ze śmiechu i nie może przestać na widok atrakcji Rzeczypospolitej wygenerowanych na potężnych komputerach w potężnych pracowniach grafiki. Oto np. Katowice moje ojczyste (rzadko kiedy czyste, ale oj tam!) reprezentowane są jako żywe przez cóś takiego, łoo...


Ładne, prawda? No ładne. Problem w tym, że nieistniejące. Toto dopiero się buduje, a już robi za wizytówkę. Hmm... 

No zgoda, od zawsze w takich albumach były takie fotki. Kiedyś makiety, teraz wizualizacje, ok. Tyle, że były dodatkową ilustracją opisu autentycznej budowy albo namiastką zdjęcia lotniczego dla pokazania całości wyjątkowo dużych obiektów. Tutaj jeden obrazek robi za budynek i na dodatek reklamuje miasto. To jednak różnica.

Żeby było jasne do czego piję oto zdjęcie inne, jeszcze mocniejsze. Podpis brzmi: "W tym miejscu powstanie centrum rekreacyjno sportowe". Bracia Golcowie się kłaniają.
 

Co mnie się nie podobuje? ;) Ta fikcja właśnie. Prezentowanie tych, nie bójmy się tego słowa, marzeń, w publikacjach obrazujących dzisiejsze oblicze jakiegoś miasta i pomiędzy realnymi fotografiami. Manipulacja rzeczywistością. Gwoli jasności, gdyby było to w specjalnym rozdziale o planach rozwoju, nie czepiałbym się nawet słowem. 

Rekordem rekordów w marzycielstwie jest owoc pomysłowości copywriterów z branży mi poniekąd bliskiej, który prezentuję poniżej. Kiedyś ta sama firma miała wpadające w oko billboardy z umundurowanym mężczyzną trzymającym na rękach dziecko. Kojarzyło się to jakby wojennie, ale było niegłupie, bo intrygujące. Tutaj jednak kogoś poniosło...
 

Pierwsza myśl - reklama Opieki Społecznej! Oto zstępuje anioł i podaje mi moje przydziałowe 2 kg kaszy i słoik dżemu no name! Ale nie, anioły mundurów nie noszą. Logo w górnym rogu nawet zamazane przypomina krzyż, czyli może nie wiem, Ochroniarzyści Dnia Długiego czy coś? Też nie. Nawet nie werbunek do drużyny piłkarskiej jak mogłaby sugerować (zamazana tutaj) nazwa. Więc co?
Ochrona Fizyczna!

Ja wiem, że reklama nie może być łopatologiczna i przecież młody człowiek gryzący w pupę kobietę w przejsciu podziemnym też mało ma wspólnego z batonikiem, ale jednak ludzie, miejcie litość, tam jest przynajmniej mrugnięcie okiem, przerysowanie, a tu? Gdzie temu do codzienności?

Przecież ktoś, kto wynajmuje taką firmę, choć aniołów się pewnie nie spodziewa, ma jednak nadzieję, że dbać będą o jego mienie podobnie młodzi, eleganccy i profesjonalni fachowcy jak ci, których widzi na broszurkach i billboardach właśnie. Dostaje niepełnosprawnych najczęściej emerytów bądź rencistów dalekich od ideału czegokolwiek, a cóż dopiero męskości,  pracujących po 24 godziny non stop za 4,80 netto jak mają dobrą umowę...
O wartości takiej ochrony (bynajmniej nie pod kątem estetyki) nie warto nawet mówić.

I mógłbym tak psioczyć w nieskończoność na zafałszowywanie rzeczywistosci, gdyby nie fakt prosty, a bolesny. Usunięcie przez chińskich specjalistów elementu zaskoczenia z takiego właśnie jak wyżej opisane faktycznego stanu rzeczy. Chińczycy stworzyli własnie perpetuum mobile dla swojej gospodarki w postaci (uwaga!) fabrycznie dziurawych butów! Tutaj nie ma ściemy, że coś tam jakoś tam i być może. Nic! Kupujesz normalne (?) zimowe buty za jakże miłą portierskiemu oku cenę 30 PLN, zakładasz je i stwierdzasz, że... są dziurawe! Normalnie fabrycznie w pięć minut po wyjęciu z pudełka. Obydwa jak w pysk strzelił! :)) Nikt Ci niczego nie obiecuje, ani nawet nie robi złudzeń.

Kurcze... Nie wiem, czy właśnie o taką szczerość nomen omen mi chodziło... 

3 komentarze:

  1. Cusik napisałam,ale nie widze,żeby mnie wkleiło, to jeszcze raz . Uprzejmie donoszę,że zaglosowałam, bo mnie sie podobuje:)

    OdpowiedzUsuń
  2. A je jeszcze w kwestii formalne, czy widać gdzieś to głosowanie, ile komu brakuje ,a ile ma do przodu:)? Bo jak juz zagłosowałam to bym posledziła dalsze losy:). A ci dorośli co to kotka podpalają to już oddzielna para kaloszy i zaszłośc wieloletnia, raczej nie do nawrócenia. Chociaż... kiedys pewien mysliwy opowiadał w radio, jak go to nagle po latach polowań oświeciło i przestał polować i jadac mięso:). pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiadomo - reklama dźwignią handlu. Czego to się nie robi, żeby klient był zadowolony i usatysfacjonowany - zobacz, kupiłem ci pralkę z tej genialnej reklamy. Świeci się jak tamta i chodzi jak złoto - no, przez tydzień...

    Pusty śmiech mnie bierze, gdy już, nie jak w reklamach 36 i 6, patos występuje po to, aby go obśmiać, tylko traktuje się go tam całkiem poważnie... Trudno nie zgłupieć wśród tej całej komercji ;)

    OdpowiedzUsuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.