sobota, 4 grudnia 2010
Most do Terabithii
Z mojego okna widać wiadukt. Na stokach jego grobli leży gruba śniegowa pierzyna przesłaniając i zrównując wszystko wokół w jedną mglistą, zimną całość pośrodku której pojawiają się nagle niebieskie poręcze.
Drogą która przechodzi górą suną w dzień i w nocy długie sznury aut. Od lat niezmienne w swym pędzie ponad moim światem.
Bo tu jest mój świat.
Pomiędzy filarami widać drzewa, a kilkaset metrów dalej dom w którym się wychowałem, całą krainę mojego dzieciństwa. To z tamtego okna z drewnianym płotkiem obserwowałem śpiące na pętli tramwaje, to za tamtymi brudnymi garażami toczyłem partyzanckie bitwy, to w tamtym sklepie kupowałem słodycze.
Dawno temu.
Patrząc z okna na groble pokryte śniegiem starałem się odczytać z niego ile jeszcze potrwa zima, kiedy przez białą nicość przecisną się pierwsze zielone źdźbła trawy, kiedy wreszcie w lśniącej balustradzie odbiją się promienie wiosennego ciepła.
Nigdy nie zastanawiałem się co jest za wiaduktem. Moje tu i teraz tam nie docierało i nawet nie czuło chyba takiej potrzeby. Wszystko co było wokół mnie zamykało się w ramach znanych podwórek, ulic i hałd. Dalej było niewiadome. Może wielki świat, może otchłań ciemności.
Dziś patrzę jak wtedy na drugą stronę. Z innego już miejsca, czasu, wieku i stanu świadomości. Teraz to mój dom jest TAM, a ja TUTAJ. Cichą spokojną podmiejską ulicą z rzadka przemknie spłoszony autobus, rzadziej przechodzień. Na górze jak wtedy pędzą samochody. Z pozoru nic się nie zmieniło, poza punktem widzenia.
Przeszedłem pod wiaduktem. Nieodgadnione stało się jasnym. Tajemnicze - prostym. Dziś wypatrując na horyzoncie CZEGOKOLWIEK, widzę tylko swój stary dom, dzieciństwo, podwórko i okna za którymi od dziesiątek już lat mieszkają obcy mi ludzie.
Przeszedłem pod wiaduktem. Nawet nie zauważyłem kiedy.
I nigdy nie spróbowałem się na niego wspiąć.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.
Każdy ma takie swoje okno i tamten widok, który juz dzis odszyfrowany i wygląda z innej perspektywy inaczej. Ja mieszkam wciąz w tym samym domu, ale piętro niżej. Nie ma wielkiej niemal zabytkowej topoli, o ile topole takowe bywają, nie ma piekarni, i megasamu, który wtedy wydawal sie wielgachny i sjkrywał w sobie citronety, ptysie i bytelkowaną śmietanę. Ulica już nie jest z sześciokątnej kostki, wiem wiem,że sie nazywa trelinka:) no i zagęszczenie większe. Ba zamist krów pasacych się sto metrów dalej, may teraz Trasę Ł. no i tez nie wiem, kiedy przeczołgałam sie pod wiaduktem,choć starałam się byc czujna, wwystko obserwowac, zapamiętywac,a tu kunegundanagle bach i już stoje po drugiej stronie.
OdpowiedzUsuńU mnie to jest o tyle mocne, że przenośnia i rzeczywistość zlały się w jedno. Naprawdę jest taki wiadukt, naprawdę był granicą mojego świata, gdy byłem dzieckiem, naprawdę patrzę teraz na niego z drugiej strony będąc w pracy i naprawdę nigdy nie byłem na nim...
OdpowiedzUsuńZ prostej ciekawości wybierz się tam na spacer, by zobaczyć, jak z tamtej perspektywy widać ten dom dzieciństwa i obecny dom.
OdpowiedzUsuń@Anna S.: Aaaa... Zrozumiałem, że polecasz mi spacer TAM, co byłoby dziwne, skoro jak piszę pracuję w tym miejscu, a dopiero po chwili (taki mózg jaki właściciel) dotarło do mnie, że sugerujesz wejście do góry. Można...
OdpowiedzUsuńSęk w tym, że wejście na ten wiadukt ze zdjęcia nie zmieni tego, że ten prawdziwy, zwany życiem, ma dla mnie chyba za strome zbocza... ;))
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia... jakkolwiek to rozumieć :)))
OdpowiedzUsuńOtóż i właśnie sedno.
OdpowiedzUsuń