wtorek, 25 stycznia 2011
Od sera do bohatera
Opowiadając mniej lub bardziej znajomym o swoich wojnach i wojenkach często spotykam się z opinią, że to tylko wydziwianie i że nie zawsze wobec wszystkiego, co nie jest w porządku należy się buntować. Wszak jest różnica pomiędzy oszukującym pracodawcą, a nieświeżymi wafelkami, twierdzą na przykład moi rozmówcy. I tutaj mówię im NIE. Nie ma żadnej różnicy.
Nie po to ustalono jakieś zasady, abyśmy potem akceptowali ich łamanie. Skoro więc coś ma być, to i być powinno. A przynajmniej mamy prawo się tego domagać.
Prawie dokładnie rok temu w jednym z obiektów (ach, jak ja lubię tą wojskową nomenklaturę w portierstwie!) poznałem kolegę, który w kilka godzin zdobył moją sympatię, gdy po dłuższej rozmowie o błędach i wypaczeniach wszelakich wyłożył mi przed nos taki oto druk.
Ktoś powiedziałby: a cóż to za bzdura? Gościu poleciał z kawałkiem sera do ekspertyzy?! Nudziło mu się, czy jak?
Nie, to nie takie proste.
Gościu, jeżeli zostaniemy już przy tym nazewnictwie, stwierdził tylko że nie za to płaci w sklepie, aby mu sprzedawano nieświeży towar. I miał w tym świętą rację. Inna sprawa jak zadziałała Inspekcja Sanitarna, ale tutaj akurat po kilkunastu doświadczeniach np. z PIP nie jestem zdziwiony. To tak funkcjonuje. Nieważne. Sednem jest, że ktoś, kto zobaczył lub doświadczył czegoś, co jest niezgodne z tym co być powinno, pojął także, że na pensję załogi marketu składa się również jego wpłata w kasie i że w związku z tym ma prawo oczekiwać poważnego traktowania swojej osoby, że już o serze nie wspomnę.
I zadziałał, za co go bardzo szanuję.
Nie możemy, wręcz nie mamy prawa narzekać na nieodśnieżone chodniki czy niedoświetlone ulice, siną kiełbasę, czy zdemolowany przystanek, jeżeli nie dopełnimy tego najprostszego obywatelskiego obowiązku jakim jest aktywność własna w tych i każdej innej możliwej kwestii.
Jak już wcześniej wspominałem siłą rzeczy (i może to i dobrze) rzadko kiedy zdarzy się nam przygoda rodem z kina, najczęściej będą to właśnie stare sery, zdemolowane przystanki i niedogrzane pociągi, ale w niczym nie usprawiedliwia to naszej wobec nich obojętności.
Dwa błahe przykłady.
Piąta dwadzieścia rano. Idę na przystanek autobusowy i dłoń ma odziana co prawda w rękawiczkę zamiast z przyciskiem na słupku świateł styka się z… czarną dziurą, z której wystają tylko smętne kabelki. Razem ze mną przechodzą przez ulicę cztery osoby. I one przechodzą, a ja okręcam się wokół wspomnianego słupka niczym Demi Moore w najlepszych latach i odnajduję naklejkę z numerem telefonu alarmowego pod który ma się rozumieć zaraz dzwonię. A przypominam, że mamy piątą dwadzieścia rano.
Po kilku godzinach telefonicznie robię mały „research” i dowiaduję się, że usterkę usunięto już przed dziewiątą. I co? Dużo mnie kosztował ten telefon?
Sobotni wieczór w obcym mieście. Maszeruję raźno na przystanek (zbieżność przystankowa przypadkowa) i oto widzę, że autobus, na który według rozkładu (to dobre określenie, gdy mowa o naszej komunikacji) powinienem poczekać jakieś dwie minuty właśnie nadjeżdża i nawet nie zwalniając przy zatoczce pruje dalej ignorując moje rozpaczliwe tańce i machanie rękami na chodniku…
Pośpiech pana kierowcy kosztuje mnie godzinne opóźnienie. Ale nic to. Co się odwlecze…
Około chyba północy znajduję sobie w necie stronę miłościwie mnie nie przewożącego przedsiębiorstwa i…
Po dwóch dniach dostaję prośbę o dosłanie pełnych danych adresowych (było tylko imię i nazwisko), a dziś znajduję w skrzynce to…
Czy to wszystko ma sens? Czy to jest potrzebne? Czy to jest ważne?
Tak! Trzy razy tak.
Jeżeli ja wykonuję swoje obowiązki (cokolwiek bym myślał o nich prywatnie) tak jak należy, to tym samym „zyskuję” prawo do wymagania tego samego od innych.
A że nie wszyscy są portierami, to raz wojować trzeba o żółty serek, a innym razem o uciekający autobus. Ale trzeba. Jak to mawiał Boguś Linda - „w imię zasad!” ;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.
Zaimponowałeś mi niesamowicie zarówno swoją postawą społeczną jak i tym świetnie napisanym, swojego rodzaju - apelem! Oby więcej takich ludzi, którzy zamiast machnąć ręką i narzekać pod nosem ROBIĄ COŚ, DZIAŁAJĄ dla dobra zarówno swojego jak i społecznego. Bo cóż - raz zignorujemy nieświeży ser, innym razem posmęcimy wsiadając do windy bez światła i wydaje nam się, że cóż - tak musi być, a właśnie chodzi o to, że nie musi! Bo są ludzie, których pracą jest naprawianie tego co niesprawne, bądź sprawne nie do końca. Wielki szacunek Portierze! :-)
OdpowiedzUsuńSię wzruszyłem normalnie. ;) Dziękuję.
OdpowiedzUsuńHaha! Wiesz, że ja też - z tym, ze czytając Twój post. Albo jesteśmy dziwni, albo (nie)zwyczajnie wrażliwi :-)
OdpowiedzUsuńPowinnaś napisać po prostu: normalni.
OdpowiedzUsuń:)
"Jeżeli ja wykonuję swoje obowiązki (cokolwiek bym myślał o nich prywatnie) tak jak należy, to tym samym „zyskuję” prawo do wymagania tego samego od innych." - to mi przypomina sytuację, kiedy jednemu z moich byłych szefów powiedziałam wprost, że skoro nie bolało go serce, kiedy ja zapierdalałam w jego sklepie dwa tygodnie ciurkiem po kilkanaście godzin dziennie, to niech go teraz nie boli, kiedy ma mi za to zapłacić. I przypominam sobie tę sytuację zawsze, kiedy opadają mnie takie "moralne wątpliwości", jak powinnam postąpić. To jest właśnie owo "prawo", o którym piszesz. Ja postępuję w porządku, więc oczekuję takiego samego postępowania wobec mnie.
OdpowiedzUsuńI może to tu tkwi szkopuł? Jeśli każdy z nas samego siebie i swoją pracę traktuje byle jak, to niejako z góry rozgrzesza bylejakość innych, na którą narażony jest dookoła. A czy nie byłoby nam wszystkim lżej i milej, gdyby wszyscy się starali, żeby było miło, czysto i elegancko? Na Demotywatorach widziałam kiedyś taki podpis: Zamiast psioczyć na TEN KRAJ, zróbmy Polskę taką, żeby nam wszyscy zazdrościli. Jestem za.
Masz rację w stu procentach. Wymagać od innych możemy i powinniśmy, ale zawsze po tym dopiero, gdy sami traktujemy swój kawałek świata odpowiedzialnie.
OdpowiedzUsuńNawrzeszczałam dziś na faceta, który idąc przede mną robił sobie porządki w kieszeniach wyrzucając z nich śmiecie na ulicę.
OdpowiedzUsuńWyobrażam sobie jego minę! ;)
OdpowiedzUsuńOtóż nie wyobrażasz sobie, bo mówiłam do tyłu jego głowy, a jak się odwrócił wreszcie, to jego oblicze cechował tzw. wzrok szukający rozumu. Innymi słowy rżnął debila, że to nie do niego, albo, że nic nie zrozumiał.
OdpowiedzUsuńZ innej, ale podobnej beczki to wczoraj jechałem w autobusie z dwiema studentkami medycyny, z których jedna palnęła w którymś momencie: Lubię schab, ale jak sobie wyobrażę jak tą biedną krowę zabijają...
OdpowiedzUsuńTo tak a propos szukania rozumu ;))
O właśnie zauważyłem,że moje przygody z serem zostały godnie wykorzystane:) Sama przygoda odbyła się już rok temu.
OdpowiedzUsuńW sumie sklep pieniądze oddał (ok.10zł) a sama kontrola Sanepidu no cóż..., szkoda że nie zabrali próbek sera :) No i ta organoleptyczna kontrola dwóch losowo wybranych kawałków sera, kurcze ciekawe czy wylosowano dobre kawałki :))))
W każdym razie wielkie dzięki. A co do tego autobusu odjeżdżającego za szybko to też ostatnio miałem podobną sprawę napisałem do KZK GOP (naskarżyłem na ich przewoźnika) no i o dziwo się poprawiło.
Pozdrawiam i dziękuję portierowi za ciągłe edukowanie
Walczmy nie dajmy się, bądźmy normalni !! Ja mam jeszcze do zakończenia parę spraw z tymi którzy nie zachowali się solidnie, nie wiem czy wygram, ale na pewno będę walczył.
Socjalizm albo śmierć jak mówił Fidel ;)
OdpowiedzUsuńJa ostatnio "naprawiałem" swoje światła po raz drugi, bo oczywiście wyzywać na k... i złodziei potrafi każdy, ale zadzwonić do Synchrogopu przez 24 godziny znów się nikomu nie chciało.
Przy czym skłamałbym mówiąc że tego nie lubię ;))
Pozdrowienia
No, no, no! Mam zaległości w lekturze. Popieram oboma ręcyma. Mnie w moim mieście strasznie wkurzają zepsute latarnie. Nie mam pojęcia, czy ktoś je sprawdza, czy czekają, aż ktoś zgłosi. Raz interweniowałam aż dwa razy w tej samej sprawie, bo awaria była poważniejsza - na całej ulicy, którą moje dziecko wracało ze szkoły z trzeciej zmiany (dziecię z wyżu demograficznego) czyli wieczorem, nie paliła się ani jedna latarnia. Pierwszy raz byłam bardzo grzeczna, ale gdy zabrakło reakcji, na drugi dzień podniosłam głos. I naprawili.
OdpowiedzUsuńInnym razem zepsute latarnie z obu stron przystanku, z którego wsiadałam do pracy (nocna zmiana). Tym razem się nie awanturowałam przy zgłoszeniu, bo zmiana mi się skończyła a przy następnych nockach już się świeciły.
Jednak czasem mam wrażenie, że tylko mnie to przeszkadza. Trudno :)
Też tak mam, ale czy to ważne? Kawałek tej Ziemi jest nasz, choćby tylko ten pod stopami i już to nakłada na nas odpowiedzialność.
OdpowiedzUsuń