Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


środa, 5 stycznia 2011

Ile waży koń trojański

Trzask prask i mamy rok 1972. Polska rośnie w długi a towarzyszom żyje się dostatniej. ;) Wychodzę z domu na piękny nowiutki chodnik i ciesząc oczy wiosennym słońcem udaję się do sam-u po buteleczkę soku Bulgar czy jak mu tam było…
I co dalej?

No właśnie.

Napisała do mnie jedna z Czytelniczek tego bloga, uparcie zresztą z powodów mi nieznanych wstrzymująca się od jego komentowania, bardzo ciekawy list. Ponieważ nikt nie dał mi prawa do publikowania go, skupię się tylko na głównym problemie. W trakcie wcześniejszej wymiany maili gdzieś tam zażartowałem, że w sumie do komuny mi nie tęskno, ale gdybym wrócił, to na pewno zapisałbym się od razu do partii albo (i) ORMO, bo i pochodzenie mam odpowiednie i nawet na starym Łuczniku piszę jakby sprawniej niż na komputerze. Ot, napisałem, zapomniałem, a tymczasem po drugiej stronie łącza ktoś się mocno wkurzył. Od razu dodaję, że wkurzył twórczo, potrzebnie i… bardzo ciekawie.

No bo co mianowicie zrobiłbym w ów słoneczny dzień przykładowego absolutnie anno domini 1972?
Naprawdę zapisał się do partii? Naprawdę wstąpił do ORMO? Naprawdę wszedł w cały ten komunistyczny światek z uśmiechem na umazanych sokiem ustach?

Oto jest pytanie!

Odpowiadając wcześniej autorce listu napisałem o firmie ochroniarskiej, w której (wbrew swojej woli de facto, bo po przeniesieniu z "cywilnej" Akademii Medycznej) pracowałem, a która to firma była i jest dla mnie ucieleśnieniem najgorszych dyktatur, w których każe się ludzi za słowa, myśli i uczynki zawsze, gdy tylko są one odmienne od wizji władzy. Powie ktoś, że to nie to samo, bo z firmy można odejść, a z komunizmu nie było to takie proste, ale ja nadal obstaję przy swoim. I żeby w pełni opisać swoje zdanie muszę się jednak podpierać doświadczeniami z mojego byłego totalitarnego w każdym calu miejsca pracy.

Otóż.
Można negować, trwać lub się angażować (w tym również z tchórzostwa). I to są trzy drogi. Negując wystawiamy się na atak, trwając (w znaczeniu „nie wychylając się) możemy przynajmniej teoretycznie żyć mniej lub bardziej po swojemu, zaś angażując się, jednoznacznie wspieramy siłę przewodnią, nieważne czy to komunistyczną partię czy złodziejską firmę ochroniarską. Albowiem zapomnijmy teraz o skali, a skupmy się na problemie.

Prawdopodobnie gdybym znalazł się w 1972 roku z tą wiedzą i w tym wieku, jakie mam dziś, to zapisałbym się nie tylko do partii wiadomej, ale także do TPPR-u, ZSMP, EKG, USB 2.0 oraz H2O. Dosłownie wszędzie. Dlaczego? To proste. Bo już wiem to wszystko, o czym oni tam jeszcze pojęcia nie mają. I w związku z tym pewnie nieźle bym się bawił.
Ale to oczywiście żarty rodem z Powrotu do przyszłości.

A naprawdę?

Jest rok 1972. Mam lat ile mam dziś, ale wiedzę adekwatną do czasów. PRL kwitnie, buduje się, rozwija. Nigdzie, na żadnym murze nie widać jeszcze pęknięć. To nie jest tak, że gdzieś tam im bił licznik „tyle do Okrągłego Stołu”. Nie. To po prostu jest i trzeba w tym żyć, bo inne, cokolwiek inne, jest za daleko.

Więc znów mamy problem, bo oceniając dzisiejszą miarą przeszłość, zawsze i wszędzie będziemy lepsi, uczciwsi, sprawiedliwsi i mądrzejsi. Ale my TAM bylibyśmy cichsi. Tamtejsi.

Wracam do „mojej” byłej firmy. Mimo, że nienawidziłem jej i nienawidzę szczerze do dziś, to jednak okres pracy tam wspominam jak najmilej. Kto wie, czy w pewnym konkretnym wymiarze nie był najbardziej twórczym w moim życiu. Miałem szansę odegrania roli „małego Wałęsy” i myślę, że ten „duży” nie musiałby się za mnie wstydzić. Nie wstydziły się tez moje koleżanki ani koledzy. Odwiedzałem biura, zadawałem trudne pytania, organizowałem „bunty” i listy zbiorowe, spotykałem się z dziennikarzami, pisałem do urzędów i zawsze dla każdego starałem się znaleźć czas. Nawet, gdy oznaczało to siedzenie do pierwszej w nocy na jakiejś portierni po trzecim w ciągu dnia obchodzie (sporego, to trzeba zaznaczyć) ligockiego kampusu. Oprócz tego strona internetowa, gazetka, druk tejże i rozprowadzanie. I tak dalej i tym podobne. Nie mógłbym robić tego wszystkiego bezkarnie gdybym oficjalnie był na nie wobec nowego pracodawcy. Prosty przykład. Jako cywilni portierzy chodziliśmy w swoich zwykłych ubraniach lub na ważniejszych obiektach w garniturach. Kiedy nowa firma nakazała noszenie czarnych uniformów wszyscy zgodnie odmówili. Przynajmniej na początku. Na dłuższą metę jednak się nie dało. Wiadomo, umowa o pracę, nasza zgoda na warunki pracy itp. I tak się złożyło, że tym kimś, kto jako pierwszy pobrał i ubrał czarny mundurek byłem ja. Ku zgorszeniu, zdziwieniu i oburzeniu nawet osób, które mnie znały wcześniej jako firmowego działacza związkowego…

Pobrałem ciuchy, przymierzyłem, zacząłem nosić. Kierownik aż się uśmiechnął odwiedzając mnie dwa dni później i postawił innym "buntownikom" za wzór.

To samo było z fikcyjnymi umowami zleceniami, poprzez które płacono nam jakieś śmieszne grosze zamiast nadgodzin. Można było nie podpisać i jak moja koleżanka trafić następnego dnia „przypadkowo” na inny obiekt na drugim końcu województwa, a można było (znów, jak ja) podpisać grzecznie i bez szemrania i jeszcze wziąć komplet dokumentów dla kolegi.

Więc jak to tak? Zdrajca? Wazeliniarz? Tchórz?

Dzięki pierwszej z moich wizyt reszta kolegów dowiedziała  się jaki jest ten mundur, skąd się go bierze, z czego się składa oraz w jakich godzinach pracuje magazyn. A przede wszystkim jakie mogą być dyscyplinarne konsekwencje dalszego niepobierania przez nas odzieży służbowej. Do niektórych napisałem maila, do innych zatelefonowałem. To wszystko i pewnie jeszcze inne ważne informacje zaraz podałem w gazetce i na stronie internetowej.
Dzięki wizycie drugiej tego samego dnia komplet dokumentów niby to „dla kolegi” był na biurku Inspektora PIP wraz z odpowiednim komentarzem, co do „dobrowolności” tej całej szopki. Proszę zwrócić uwagę, że nie było wolno wynosić nawet karteczki poza budynek. Zapewne dlatego że np. inspektor BHP podbił ich i podpisał in blanco kilkadziesiąt, a my mieliśmy tylko wpisać nazwisko…

Takich mniejszych i większych spraw ułatwiających nam „przetrwanie” i walkę o swoje prawa oraz pieniądze trafiło mi się przez dwa lata więcej. I powtarzam, było mi o wiele łatwiej działać, gdy mój przełożony uważał, że styka się z grzecznym, potulnym, „niezaangażowanym politycznie” gapciem niż z „szatanem” buntującym mu załogę dzień i noc.

No jasne. Bywało i tak, że ktoś domagający się czegoś bezskutecznie obrywał wreszcie od kierownika za pyskowanie, a ja nie obrywałem, ktoś dostawał gorszy dyżur albo portiernię, a ja dwa lata siedziałem „u siebie”, komuś fantazji starczało tylko na „nie manie” krawata, a ja byłem nawet w niedzielne popołudnia (gdy na uczelni nie było żywego ducha) zapięty pod samą szyję i z plakietką na właściwej kieszonce.
Bywało i tak, nie przeczę. Coś za coś.
Nic nie jest proste w życiu.

Te drobiazgi, które (wiem) nijak się mają do prawdziwego totalitaryzmu są tutaj tylko jako przykład do potwierdzenia mojego zdania. Nie oceniajmy ludzi po plakietkach, po partiach, po przynależności, po kolorze skóry, sztandaru czy legitymacji. Patrzmy na to, co i jak robią. Zwracajmy uwagę na ich czyny i faktyczny wpływ na innych.

Mieszkam na Śląsku. Od zawsze, czyli od urodzenia. Tutaj żył mój ojciec i mój dziadek, tutaj miał swoją całkiem sporą posiadłość mój pradziadek Paweł. Były lata, gdy na całej naszej ulicy więcej niż połowa domów miała tabliczki z nazwiskiem takim jak moje. Dziadek zginał w czasie wojny. Jego żona została sama z czwórką potomstwa.
Podpisała volkslistę.
Żeby mieć jedzenie dla dzieci. W tym dla mojego ojca.
Gdyby nie to, może nie byłoby i mnie na tym świecie.

Nic nie jest proste.

Nie jestem zwolennikiem bohaterstwa dla bohaterstwa. Owszem, pisałem to już kiedyś w którymś komentarzu – oddałbym życie dla Polski gdyby było trzeba, ale dopóki nie muszę, wolę żyć dla niej niż dla niej umierać.

Ogromna część ludzi nazywających się od lat 70 ubiegłego wieku opozycją demokratyczną ma w swoich życiorysach przynależność do PZPR. Czy to powinno mieć wpływ na to jak ich oceniamy? Nie. Dopóki była to tylko przynależność, nie.

Co innego gdyby chodziło o aktywność, o donosicielstwo, o jawne poparcie dla socjalizmu.
To jest złe, ale sama legitymacja jeśli już z jakiegoś powodu musiała się pojawić (?) w życiorysie jest tylko kawałkiem tekturki.
Dla kogoś, kto w nią wierzy, a ściślej wierzy w organizację, która ją wystawiła, to jest coś ważnego. Ale jeśli dzięki tekturce ktoś, kto nie identyfikuje się z jej „wystawcą” ma tylko przetrwać, jeśli (a tego nigdy nie wiemy) nie miał innego wyboru, cóż, niechże sobie ją nosi i żyje. Byleby żył uczciwie.

Bo to jego mamy oceniać, a nie tekturkę.

A więc powtórzę się. Mimo swojego wrodzonego chyba antykomunizmu DZIŚ, kto wie, czy budząc się w rzeczywistości 1972 roku nie przypiąłbym sobie czerwonej wstążki idąc na pochód.

A mimo tego pozostał sobą.

22 komentarze:

  1. Nie sądzę,że byś jednak paradował z tą wstążką, teraz to można gdybać. Plakietki znaczą nic:). Narzeczony mojej mamy:) to lewicowiec od lat, starszy pan, bardzo porządny, uczciwy, z dystansem, przemyślany, wierzył w komunizm, do dziś próbuje zachować równowagę i nie potępia w czambuł wszystkiego, bo wie,że nie wszystko czarno-białe. pozdrawiam,kunegunda

    OdpowiedzUsuń
  2. Twoje wywody jak zwykle nieco przydługie i bardzo interesujące. Reasumując:
    1. Nic nie jest czarno-białe.
    2. Jak sam zauważyłeś - nigdy do końca nie wiemy, jakie motywy kierują czyimś działaniem, dlaczego podejmuje takie, a nie inne decyzje.
    3. Jak rozumiem - popraw mnie, jeśli się mylę - można żyć w chlewie i nie być świnią. Tak w dużym uproszczeniu.
    4. Z innej strony. Rozumiem, praca konspiracyjna równie trudna, może nawet trudniejsza, bo przeciw sobie ma się "onych" i swoich. Piszesz o kreciej robocie, a we mnie od razu budzi się bunt. Czy to w końcu nie my - Polacy, poszliśmy z szablami na czołgi? Mnie chyba jednak szumi w głowie ułańska fantazja...

    Często sobie myślę co ja bym zrobiła, gdybym teraz znalazła się w PeeReLu. Cokolwiek wtedy wymyślę, prędzej czy później dochodzę do wniosków zbieżnych z Twoimi. Nie zawsze jestem zadowolona z tej konkluzji, przyznaję otwarcie. Czy wstąpiłabym do partii - dziś tego nie wykluczam. Jak sam powiedziałeś w życiu trzeba żyć w rzeczywistości, która nas otacza, bez patrzenia na zegar, który odlicza czas do wielkich zmian. Tak było na wojnie, tak było za komuny. Pewnie tak samo jest i teraz, a my znów nie wiemy do czego trwa odliczanie. Patrząc dzisiaj na naszą historię możemy sobie pozwolić na luksus snucia domysłów "co by było, gdyby...", bo jesteśmy w tej komfortowej sytuacji, że w pewnym sensie wynik już znamy - wiemy, że komunizm upadł. W 1972 roku nikt tego nie wiedział i ludzie musieli niejako "na ślepo" mierzyć się z rzeczywistością, mając jedynie nadzieję, że coś się zmieni.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki Bogu w 1972 roku nie było Cię jeszcze na świecie. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zeżarło mi własny komentarz! Das is skandallll!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Więc drugie podejście.

    Kunegunda: Owszem, nic nie jest tylko czarne lub białe a nadto czasem coś musi być czarnym z pozoru, by kiedyś móc być białym.

    @DużeKa: Sama jesteś przydługa! ;) Mnie tu płacą od blogometra! A poważnie: Czasem jest i tak że będąc w chlewiku musimy nie tylko być, ale i chrumkać podjadając z koryta, a nadal nie jesteśmy przez to świniami. Właśnie w uproszczeniu rzecz ujmując.
    Co do ułańskiej fantazji, to czyż to, co robiłem poniekąd nią nie było? Tyle, że po co iść z lancami na czołgi, jak można po cichutku wykopać rów, w który wpadną? ;) To cała różnica.
    I wreszcie sedno. Łatwo ferować wyroki naszym przodkom gdy się wie to wszystko, o czym oni nie mieli pojęcia. Każdy czas ma swoje realia. Ostatnie zdanie świetne. Właśnie. Oni mierzyli się z rzeczywistością na ślepo. Tak jak my ze swoją dziś.

    @Akemi: A skądże Ty, dziecko drogie, możesz to wiedzieć, ha? ;))

    OdpowiedzUsuń
  6. Z graffiti na portierni. ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. nO dObShE, wYkRyLaSh mNiE! mAm 3nAscie lAt i 2 mIeSoNcE Ajjjjjććć

    :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Myślę,że po portierze ,a raczej po blogu widac czy mu mozna imputowac rózne rzeczy:). Na bank nie każdy w chlewie to świnia i na bank czasem trzba chrumkać, tylko idioci i w gorącej wodzie kąpani leca na oślep z hasłami na ustach. To mało skuteczne aczkolwiek czasem potrzebne dla przyszłych pokoleń, dla zasady, że jednak Bóg honor ojczyzna. Ja nie wiem czy ja dobrze czytam,ale jakby dużeka w polemikę chciała wejśc czy cuś,a tu nie ma o czym polemizowac , bo chyba i Portier i my wiemy co jakie ejst i kunegunda

    OdpowiedzUsuń
  9. @Kunegunda: Nie rozumiem? Co mi można imputować? Myślę, że sprawa o której napisałem jest właśnie taka i raczej polemika tyczyć może skali problemu, tzn. ile oddajemy np z siebie by w trudnych czasach przetrwać, a nie samego faktu, że czasem trzeba być innym niżby się chciało.

    OdpowiedzUsuń
  10. No i w końcu złamałeś mój opór, choć wcale nie wiem, czy Cię to ucieszy..;). Piszesz, że nie można oceniać ludzi po plakietkach czy legitymacjach- skoro jednak w "tamtych czasach" ich posiadanie oznaczało poparcie, manifestacje i przynajmniej święty spokój, to jak- na Boga!- można je ignorować! Piszesz, że nie jesteś zwolennikiem bohaterstwa dla bohaterstwa- ja też nie! Coś takiego to zwykłą poza, nonszalancja, brak wyobraźni. Jednak wielu było "bohaterów"- tych o których dziś czytamy w książkach ale i tych, o których świat nigdy nie usłyszy, których opór oznaczał przynajmniej "niepomaganie" władzy w uciskaniu. Że nie wspomnę o tych, którzy drukowali, powielali, kolportowali,manifestowali itp. (przeważnie za to obrywając)- to nie była sztuka dla sztuki, to było krok po kroku odbieranie władzy władzy i osłabianie jej. O nadziei, jaką nieśli ci ludzie innym, że można, że to ma sens, że warto nawet nie wspomnę. No i jeszcze jedna uwaga- nie mam nic przeciwko ludziom, którzy-utożsamiając się z najbardziej nawet absurdalnymi poglądami- dają temu wyraz "plakietkami i legitymacjami". Mogę się z nimi nie zgadzać ale wiem, że w coś wierzą (nawet, jeśli w coś zupełnie innego niż ja). Natomiast "podpisywanie, należenie,legitymowanie się", dla świętego spokoju, ze strachu- bez względu na to, jaką "ideologię" do tego dorobimy, jest zwykła obłudą. Dla jasności- w kwestii "dywersyfikowania" firmy (tylko pracując w niej można to robić- nawet, jesli metody nie są nazbyt..etyczne) jesteś dla mnie "bohaterem". W kwestii wspierania totalitaryzmu "trwaniem" nigdy się nie z Tobą nie zgodzę (chyba..;) ). I jeszcze jedno- wcale nie jestem odważna, cieszę się, że nie muszę żyć w czasach Powstania Warszawskiego, bo jako matka nastoletniego syna nie wiem, czy stać by mnie było na heroizm tamtych matek. Ale jest we mnie przekora i wielka niezgoda na WSZELKI ucisk,uniformizację,przymus, przemoc, indoktrynację, niesprawiedliwość i podział ludzi na "równych i równiejszych". No i przepraszam, że tak się rozgadałam, ale..musiałam..;). Mam nadzieję, że to rozumiesz;). Pozdrawiam. JM

    OdpowiedzUsuń
  11. Ha! Nie tylko rozumiem, ale i przyznaję Ci rację (bardzo się ciesząc, że Cię wywołałem do tablicy). Z jednym wszakże zastrzeżeniem. Czy aby na pewno mówimy o tym samym?

    Nigdy nie popierałem ani nie popieram komunizmu. Listu jaki wysłałem panu Jaruzelskiemu jakieś trzy lata temu nie powstydziłby się nawet zapalony radykał (a list oczywiście był podpisany), ale ja tutaj nie wybielam ani nie retuszuję SYSTEMU, ja tylko piszę o sytuacjach w których musimy albo bezpieczniej jest nam wycofać się, może z pozoru poddać albo dać przekonać. Zawsze z zastrzeżeniem "z pozoru". I tylko tyle.

    W przykładach które podałem ani moja babcia nie poczuła się nagle Niemką, ani ja w złodziejskiej firmie wiernym lizusem, ale gdy "jest się w mniejszości" zanim zacznie się walczyć trzeba jeszcze wpierw PRZETRWAĆ. Niekoniecznie jako bohater. I tylko tyle.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. To się nazywa polityka ;)

    W Tański

    OdpowiedzUsuń
  13. @WT: Jak to mawiał mój kolega spod Częstochowy: Yyyyyiiiii tam! ;) Jak to polityka? To tylko człowiek i życie, które czasem go przerasta.

    OdpowiedzUsuń
  14. może zaplątałam, faktycznie. chodziło mi o to,ż e miałam wrażenie,że Dużetka zarzuca Ci niewłaściwą jej zdaniempostawę, że jej zdaniem jedynie słuszna to z tymi szablami na czołgi. Generalnie zgadzam się z Tobą,ż epo czynach,a nie po plakietkach i poznacie, a czyny tez nie w ką\ażdej sytuacji i nie zawsze wskazane, umiar, rozsądek i nie tylko po to by przetrwać,a le po to by być skutecznym. Nie wiem czy teraz jasne:). Generalnie jakoś chyba się zabulgotałam,ze ktoś Cię posądza o to,ż ebyś chciał w zarządzie ukochanej i jedynej partii zasiąść:). Ale może krzywdzę Dużetkę, bo jak większość obywateli nie rozumiem co czytam:).pozdrawiam,kunegunda

    OdpowiedzUsuń
  15. @Kunegunda: Tylko bez fałszywej skromności proszę. To raczej ja mogę nie rozumieć co piszę. ;)

    Sam sobie też mogę zarzucić niewłaściwą postawę, bo z tymi szablami to takie polskie, typowe, prawda? Ale bądźmy szczerzy. Każdy czasem w życiu musi odstawić na bok walkę a pomyśleć TYLKO o przetrwaniu (powtarzam się). To jednak wcale nie oznacza, że zmienił poglądy czy priorytety.
    Nie jest to może "medialne", ale nie możemy udawać, że się nie zdarza.

    OdpowiedzUsuń
  16. Kunegundo, Portierze.
    Jestem miłośnikiem radykalnych i spektakularnych rozwiązań. Najwyraźniej płynie we mnie krew przodków, którzy śmigali po polach z szablami. Dlatego trudno mi tak bez cienia wątpliwości zgodzić się z Portierem, zresztą nie po raz pierwszy, ktoś w końcu musi być w opozycji.
    Ideały i zasady to fajna i potrzebna rzecz. Jednak tak naprawdę to życie na bieżąco weryfikuje nasze postawy. Im starsza jestem, tym lepiej to rozumiem i tym mniejsza we mnie gorliwość do ferowania moralnych ocen (o co jestem stale, choć niesłusznie posądzana). Żeby teraz nie wyszło przegięcie w drugą stronę - ja też chciałabym zawsze iść przez życie z ułańską fantazją. Ale czasami się nie da. Czasami trzeba w chlewie, ze świniami nie stać się świnią.
    Pozdrawiam Was Towarzysze.

    OdpowiedzUsuń
  17. Towarzyszko Szanowna. Właśnie się nie zgodziłaś zgadzając co do joty. I tak trzymaj(-my) ;)

    OdpowiedzUsuń
  18. Po czynach ich poznacie! Ale często motywy tych czynów paskudne. Jest jeszcze takie powiedzenie, że krowa ,która dużo ryczy mało mleka daje. I jeszcze: nie sądź nikogo po minie (plakietce) bo się w sądzeniu poszkapisz (i zostaniesz... szkapą:) ).
    Strasznie pogmatwane te nasze polskie drogi.

    OdpowiedzUsuń
  19. Czy tylko polskie? Ludzkie.

    Od strachu do tchórzostwa droga daleka. Tak samo jak od zwątpienia do zdrady. I to że nie idę środkiem drogi niech dla nikogo nie znaczy, że zawróciłem.

    OdpowiedzUsuń
  20. powiem tak, w gębie to ludzie mocni, szable, pierś wypięta,a ja w zyciu spotykam mal;uczkich, podszytych tchórzem, szujowatych, co w 4 oczy o honorze plota, apotem płaszczą by przetrwać. dlatego wolę zdrową postawę , po środku ,wyważona uczciwie rozważającą na co mnie stać i czy stać mnie na bohaterstwo i kiedy i ak itd niż piękne słowa, które nie miały okazji się skonfrontować. A co od najnowszego postu, to co Kolega życia nie zna:), kapitalista góra jest, robi co chce, rozkłada pracownika w białych rękawiczkach na opatki i nic mu się za to na ogół nie dzieje.No i jeszcze a propos skromności, to kolega chce uprawiać zaniżoną samoocenę czy jka? Masz dobre poro, lekki dowcip, celny,. ostry, umysł bystry i doświadczenia przemyslane,a wiedzę poukładaną, a okoliczności inne towarzyszące nie mają na to wpływu, więc nie ma co sobie umniejszać.pozdrowienia, kunegunda

    OdpowiedzUsuń
  21. Ooooo! I to se normalnistycznie dam we ramki wsadzić i nad łóżkiem powiese, hej!

    A poważnie to po pierwsze "wyważona, realistyczna postawa" - otóż to. Po drugie wiem oczywiście jak działa rynek i jak to się odbija na takich jak ja na przykład, ale nawet jeśli to nic nie zmieni należy pisać i mówić o tych którzy czyimś kosztem budują swój sukces. I trzy wreszcie: Bardzo dziękuję Ci za taką opinię o moim pisaniu. Ukłony po pas!

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.