Fragmenty tekstu z wiosny 2007 roku przesłanego przeze mnie do redakcji jednego z zachodnich czasopism polonijnych.
Czy to nie znaczące, że nasi rodacy, którzy na Zachodzie okazują się najczęściej sumiennymi pracownikami gotowymi do podnoszenia kwalifikacji nie mieli możliwości realizowania się w swojej Ojczyźnie? Przecież (przynajmniej z punktu widzenia tzw. szarego człowieka) tu jest łatwiej! Nie ma bariery językowej, szybciej można opanować wszelkie sprawy najogólniej rzecz ujmując urzędowe i jakby nie patrzeć jest się „między swemi"! I co? Nie potrzebujemy aktywnych obywateli? Nie potrzebujemy ambitnych pracowników? A może boimy się zmian? Może Polska boi się „być sexy", bo rzutowałoby to na jej tradycyjny wizerunek? Załóżmy że tak, ale w takim razie pozostaje nam tylko trwanie w „małżeństwie z rozsądku" - kraju tych, którzy jeszcze nie wyjechali albo są zbyt niezaradni, biedni czy wiekowi by się na to odważyć. Kraju, który trudno jest kochać a jeszcze trudniej naprawdę szanować.
Sekret „seksapilu" Zachodu kryje się w sprawnej organizacji. Jeśli będę wydajnie pracował, dużo zarobię, jeśli nauczę się czegoś nowego, dostanę podwyżkę, jeśli... i tak dalej. Takie proste, prawda?
W Polsce nadal jeszcze najwygodniej jest nie wychylać się i malować trawę na zielono, jeśli tylko życzy sobie tego taka czy inna „góra". Tisze jedziesz dalsze budiesz jak mówią nasi wschodni sąsiedzi.
Przeżywamy życie spotykając na swej drodze absurdy, które prawie każdy dostrzega, ale większość nie ma odwagi nazwać po imieniu. Narzekamy na nieudacznych polityków zamiast ich zmienić albo kandydować samemu. Cicho znosimy marnotrawstwo czy mobbing zamiast dla dobra ogółu podjąć, spróbować przynajmniej podjąć, z nim jakąś walkę.
Uwierzyć w siebie.
W trakcie ubiegłorocznych wyborów samorządowych zauważyłem że nawet kandydaci do rad dzielnic włączali do swojej kampanii np. hasła budowy autostrad, ale próżno by oczekiwać odważniejszych propozycji ułatwiających życie właśnie w najbliższej okolicy. Cóż, ponoć najtrudniejsze są rzeczy proste. Samorządu dzielnicy za opóźnienia w budowie autostrady raczej nikt nie potępi. Za nieoświetloną osiedlową uliczkę mógłby.
Z niewielką tylko przesadą można powiedzieć, że tego typu postawy dominują wśród polityków naszego kraju aż do najwyższych szczebli. Zamiast zmieniać, reformować, rozwijać, lepiej stawiać kolejny zamek na piasku pobożnych życzeń albo psioczyć na poprzedników. W efekcie Polska jest jedynym znanym mi krajem, w którym każda zmiana rządu czy parlamentarnej większości traktowana jest jak kolejne odzyskanie niepodległości. A więc znów, zburzyć co było, bez wnikania w to czy dobre czy złe, a potem wytyczyć dalekosiężne plany. Im dalsze tym bezpieczniejsze dla planujących.
I oto doczekaliśmy czasów, w których młodzież dorasta ze świadomością że jeśli nie wegetować a naprawdę żyć to nie tutaj. O ile mnie pamięć nie myli nawet w poprzednim ustroju nie było to tak wyraźne masowe odczucie.
Organizacja, dynamika, otwarte myślenie. Fundamenty zmian.
[...] Pracując nad nimi, scalając je, doskonaląc możemy zbudować naprawdę sprawne państwo. Państwo, które można kochać i w którego przyszłość można wierzyć.
Dopóki jednak realia, głównie w rozumieniu przepisów i procedur zmuszać będą obywateli do ciągłego udowadniania, że nie są wielbłądami, dopóty doraźne posunięcia czy też jak to ostatnio bywa, granie na bogoojczyźnianej nucie pozostaną sztuką dla sztuki, a Polacy będą traktowali emigrację jako jedyny sposób na godziwe życie.
Pozostaje więc mieć nadzieję że zanim „ostatni zgasi światło" dostrzeżemy wreszcie że chociaż niewątpliwie miejscu między Bugiem a Odrą daleko jest do ideału to jednak to czym jest, a zwłaszcza to czym będzie zależy w równym stopniu od zaangażowania każdego z nas.
Kiedy mój mąż zdecydował się na wyjazd za granicę pracodawca nie chciał go zwolnić.Bo "jest pan za dobrym fachowcem,dział mi się bez pana rozleci".Ale podwyżki dać nie chciał,odprowadzał składki od najniżej pensji choć mąż zarabiał w rzeczywistości więcej.
OdpowiedzUsuńJa "obrabiałam" dwa etaty w markecie za najniższą.Wracałam padnięta do domu gdzie czekały kolejne obowiązki.
Nie dziwmy się więc,że coraz więcej ludzi,niekoniecznie młodych,ma dość tej polskiej rzeczywistości i gwizda na patriotyzm.
Nim nie da się nakarmić rodziny.A rząd ma w głębokim poważaniu zwykłych "Kowalskich".Dba jedynie o własne stołki i swoje tyłki.
Radny mojego miasta, działacz chadecji, członek kilku rad nadzorczych i asystent pewnego VIP-a zarazem proponował mi pracę na czarno albo zatrudnienie po lewym bezrobociu, po to tylko by mógł dostać dotację. Firma ochroniarska, jedna z najlepiej rozpoznawalnych w swojej branży płaciła mi z fałszywej drugiej umowy po 1,6 zł za godzinę, a potem dała PIT nigdy nie dając samej umowy za który go wystawiła, właściciel firmy do której piętnaście lat temu zostałem skierowany z Urzędu Pracy odmawiał mi wypłaty tak długo, że wylądowałem na zupkach w Opiece Społecznej...
OdpowiedzUsuńMogę wymieniać długo.
Możemy się nawet licytować na krzywdy i żale, ale pytanie brzmi: do kogo je kierujemy? bo powinniśmy do siebie.
Pewnego dnia każdemu z nas ktoś zamknie powieki na zawsze i tylko na to nie mamy wpływu. Wszystko co wydarzyć się może do tego czasu zależy od nas samych.
Psia kostka, od kogo się uczyć jak przeorganizować ten, za przeproszeniem, burdel. A właściwie to obraza dla burdelu, bo tam ponoć jest porządek. Czasem sie zastanawiam, czy zamiast "pracy od podstaw" nie lepsza byłaby nowa rewolucja?
OdpowiedzUsuńKiedy prowadziłem "portierski bunt" w uniwersytecie najłatwiej przychodziło wszystkim krzyczenie o strajku, awanturze i szumie ogólnym. O tym co sto i więcej lat temu nazywano pracą organiczną mało kto myślał. Burzyć zawsze jest najłatwiej, bo najszybciej widzimy efekty. Tyle, że efektami są gruzy.
OdpowiedzUsuń