Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


sobota, 18 grudnia 2010

Fin de siècle

Przy okazji przedświątecznych porządków trafiłem na dnie którejś szafy na swój starusieńki zeszyt z biologii. Nic szczególnego. Lekcje, rysunki, parę dowodów na to, że edukacja moja, jakże krótka przecież, wyraźnie jednak niszczyła moje jestestwo i czas wolny, a nadto uwierała niczym ciasny but rozrośniętą stopę mych aspiracji.

Ale i coś jeszcze znalazłem. Pakiet wspomnień. Darmowy.

Mam taką teorię, że pamiętamy w życiu wszystko od A do Z, absolutnie każde słowo z każdego dnia, tyle, że w trosce o sprawność naszego "systemu” wspomnienia te są poukrywane w różnych folderach, do których na co dzień nie mamy dostępu. Ale one tam są, z całą pewnością.

Ciekawe czasy. Przełom epok. Z jednej strony to, co normalne dla odchodzącego wolno w niebyt PRL-u, a z drugiej porywająca kolorami tureckich sweterków nowa Polska. I my, na progu dorosłości, rzuceni w to wszystko bez kół ratunkowych.

I co z tego, że na mojej pierwszej umowie o pracę pierwszym punktem była „socjalistyczna dyscyplina”? Nikt już wtedy o niej nie myślał.

Ale po kolei. Zaczynałem edukację ponadpodstawową jeszcze w Państwie Ludowym. Szkoła naprawdę nas ubierała i karmiła za friko, a nadto oferowała comiesięczną pensję, darmowy basen, autokarowe wycieczki i zbiorowe oglądanie filmów ze śnieżącego VHS-a.

Nie uczono już nas o Leninie ani niczym podobnym. Chwilowo nikt jeszcze nie wiedział do czego zmierzamy. Dla bezpieczeństwa trudne tematy pomijano. Chociaż nie zawsze. Nie zapomnę lekcji historii z 1988 roku. Nowy nauczyciel zadał nam pytanie: czy wiemy jakie było ostatnie polskie zwycięstwo?  Oczywiście wszyscy rzucili się, że Berlin 1945, ktoś tam wspominał Lenino albo ostatecznie Monte Cassino, a nasz pan wciąż tylko kręcił głową, że nie i nie…
Warszawa. 1920 rok. – wiecie coś o tym? – spytał wreszcie cichym głosem
Nie mieliśmy pojęcia.
I wtedy nam opowiedział.

O Prawdziwej Polsce, tej z orzełkiem w koronie, o prawdziwych bohaterach, o prawdziwej dumie.
Miałem gęsią skórkę. Do końca życia nie zapomnę tej lekcji. Nikt nie przeszkadzał, nikt nie szeleścił, nikt nie spoglądał na zegarek. Chłonęliśmy tą inność całymi sobą. Przeżywaliśmy ją i trawili nie mogąc nijak dopasować do tego, czego uczono nas wcześniej.

Albo Powstanie Warszawskie. Najpierw lekcja, parę tygodni później wypracowanie. Napisałem właściwie bez dat i faktów tylko to, co najgłośniej krzyczało mi w głowie. Stalin, zbrodnia, oczekiwanie, zdrada! Cztery strony krzyku rozpaczy nad ginącymi polskimi cywilami i żołnierzami. Dostałem piątkę.

Mój kolega w tym samym czasie wyleciał ze szkoły. Za coś, co dziś może wydawać się żartem, za statystowanie w filmie. Rodzice napisali mu usprawiedliwienie, a on wyjechał do muzeum Auschwitz, dał się za ciężkie pieniądze ogolić na łyso i grał więźnia.
Gdy wrócił odebrał tylko papiery i musiał się z nami pożegnać.

Skoro szkoła to i sniadanie. Przypomniały mi się nieśmiertelne kanapki z żółtym serem. Duże bułki, jasne, pachnące, okrąglutkie. Do tego czerwone jabłko. Trzecia albo czwarta lekcja i wymarsz z tacą po porcję dla trzydziestu osób. A potem pół lekcji mlaskania aby dłużej. Szczególnie na matematyce.

Kobiety. Ha! Szkoła była męska, dziewczyn ani śladu. Pozostawało platoniczne wpatrywanie się w nauczycielki. Gdy po pierwszym roku dyrektorka przestała wykładać nam geografię (a dalibóg geografia była ostatnią rzeczą o jakiej myśleliśmy wpatrując się w nią jak w obraz) atmosfera była grobowa…

Książki... W zasadzie wtedy czytałem mało (odwrotnie niż teraz) . Najczęściej brałem te, które zwracał mój kolega, bardzo już wtedy znający się na literaturze. Czytanie było passe. Sama nauka zresztą także, czego efektów dla mojego dalszego życiorystu pozwolę sobie w tym miejscu nie skomentować...

Zupa! No właśnie! Darmowa zupa z wkładką. Zakład, który miał nas zatrudnić gdy skończymy szkołę, wydawał posiłki dla swoich pracowników, oczywiście za darmo. Całym sznureczkiem przeciskaliśmy się o odpowiedniej godzinie przez dziurę w płocie, aby zakosztować tego smakołyku. Do czasu, aż w kapuśniaku odnaleźliśmy, powiedzmy inne formy życia, których obecność tamże skutecznie odebrała nam apetyt, a niektórym i pewnie drugie śniadanie.

Kujon? Nie, to nie ja. Byłem wprawdzie dobrym uczniem, czego nie mam powodów się wstydzić, ale nie nazwałbym siebie kujonem. Ot, udawało mi się umieć. Zresztą od zysków w notowaniach, jakie się dzięki temu miało u nauczycieli ważniejsze było ich zaufanie, które przy odpowiednim podejściu znacznie upraszczało dalszą walkę o dobre oceny.
Pamiętam, że zdawałem WF wożąc jakiś żużel na bieżnię, matematykę zanosząc pożyczony ze szkoły odkurzacz mężowi matematyczki, a biologię maszerując do apteki po mleczko na wrzody żołądka  ;))

Były też praktyki. Baaardzo złe praktyki. Na budowie na przykład, wespół z wojskiem. I winami owocowymi.
Śpiewający Osinobus na katowickim osiedlu Tysiąclecia ("A gdybym był młotkowym to co byś powiedziała?") niejednemu musiał wówczas zapaść w pamięć. Nam nie mógł, bo niektórzy nie wiedzieli nawet gdzie są.
„No jak młody? Wolisz pilnować lepiku czy skoczysz po famfaramfam?”
Się skakało.
------------------

W wielkich szkolnych oknach odbija się słońce. Wybiegamy roześmianą gromadą prosto w jego promienie.

I znikamy.

Jak tamten czas.
Bezpowrotnie.

12 komentarzy:

  1. odkurzacz za matmę:), no piękny handel wymienny, ja PO za aspirynę Bayerowską:). Z przyjemnością powspominałam przy okazji i o sowich zeszytach. Dziękuje za nadzór, ale się mnie wkleiło inie wiem czy się z tego wycofam:),kunegunda

    OdpowiedzUsuń
  2. Zara! - jak mówią moi koledzy po fachu, gdy ktoś wchodzi "na fabrykie" bez przepustki. To nie tak. Nie odkurzacz za matmę, tylko pani pożyczyła sobie ze szkoły taki lepszy (pewnie hamerykański) do domu, a że sama też uważała się za lepszą, to wstyd jej było taskać go komunikacją miejską. Niżej podpisany natomiast nie miał takich oporów, szczególnie, gdy mógł dzięki temu ominąć matmę właśnie...

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne wspomnienia, fantastyczne! Czytam je i wyobrażam sobie jak Ty byś opowiadał z uśmiechem na ustach i rozmarzeniem w oczach. I to o tych czasach, które teraz są tak mieszane z błotem. Ech, dobrze znać informacje od takie 'zwykłego' (nie obrażaj się, bo w tym wypadku to ogromny komplement!) człowieka. Dziękuję Ci! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Teraz to się poczułem jak dziadzio opowiadający wnuczce o pierwszej wojnie ;))

    Wiesz, to jest skomplikowane trochę, bo ci, którzy mają odwagę powiedzieć, że tęsknią, że żałują, że wspominają, najcześciej nie politykę mają na myśli, a swoją młodość, miłość, nadzieję. Wątpię żeby komuś zdrowemu tęskno było do kartek na mięso na przykład.

    Ja nie tyle tęsknię, ile odkrywam, że moje wspomnienia są gdzieś w takich "ukrytych folderach" i czasem jedno wywołuje dziesięć innych, niejednokrotnie bardzo dokładnych (jak ta kanapka z goudą) :))

    Poza tym cóż, już to kiedyś napisałem w którymś komentarzu. Przeszłość zawsze wydaje się lepsza, bo znamy wszystkie pytania i wszystkie odpowiedzi.

    OdpowiedzUsuń
  5. Hehe ;DDD, przeczytałam komentarz Patkowej i Twój i uśmiałam się serdecznie. :)
    Poczułam się jak babcia, drogi dziadku.

    Ps. Brak dziewczyn w szkole, to prawdziwy dramat. To może rzutować na dalszą przyszłość takiego zaniedbanego wizualnie i emocjonalnie ucznia. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. @ "babciu" Akemi ;))
    Uczniowie bynajmniej nie byli zaniedbani gdyż z racji braków płci odmiennej o których wspomniałaś, starali się dla równowagi jak najmniej przebywać w szkole :))

    OdpowiedzUsuń
  7. Wracaj na newsweek, bo pojadę do Katowic. Po pierwsze: to konieczność. Po drugie: to konieczność. Po trzecie: nieźle piszesz. Aż mi się podoba, co naprawdę rzadko przyznaję, szczególnie u blogerów. Po ostatniej naszej wymianie zdań jakbyś się zdystansował, czego nie nierozumiem. Kompletny absurd, ale co tam. W każdym razie mam ochotę na wymianę między Twoim umysłem a moim, żeby powstał chociaż ćwierćumysł :)

    Podoba mi się to u Ciebie, że to co mogłoby być z twoich doświadczeń w prostackim głównym nurcie, przerabiasz zupełnie antypolitycznie. Widzę trochę niechęć do tzw. wielkich wydarzeń, do mitów itd. Widzę zupę i marzenia o nauczycielce. A do tego odkrycia historyczne, które przy rozpadającym się świecie, NIE POMAGAJĄ W ORIENTACJI. W sumie więc- świat okazuje się absurdalny, niedorzeczny. Ludzkie losy toczą się, ale zupełnie odrębnie. Trzeba szukać gdzieś indziej.

    To dlatego mogę siebie wobec Ciebie nazwać socjalistą, bo wiem, że to zrozumiesz, a przynajmniej mam taką nadzieję.

    Z ukłonami
    Walery Tański

    OdpowiedzUsuń
  8. a to pardonsik:), to zmienia postać rzeczy. Oj tęskno czasem za tamtymi czasami, za tamtą szkolną rzeczywistością, dopiero teraz nabiera barw i smaków.kunegunda

    OdpowiedzUsuń
  9. @Kunegunda: Bo dziś widzimy kolory tego, o czym dawniej sądziliśmy że jest czarnobiałe.

    OdpowiedzUsuń
  10. @WT: Socjalista?! Ja?! Czekaj, niech wezmę krople nasercowe....

    sto dwadzieścia dwa, sto dwadzieścia trzy, sto...

    Już lepiej... ;))

    A poważnie. Przeżyłem pół życia w socjalizmie, w którym paru palantów w imię wielkiej idei decydowało ile mogę zjeść miesięcznie kiełbasy, a ile cukierków. Nie dlatego, że była jakaś bieda, ale dlatego, że ONI nie chcieli handlować ze "zgniłym" Zachodem. Musiałem robić w podstawówce kretyńskie albumy o Leninie i radzieckich kosmonautach, a mój ojciec latami czekał na mieszkanie, które miałby w rok, gdyby tylko zapisał się do PZPR.

    Tak że oczywiście rozumiem Twoje pojęcie socjalizmu jako bardziej zwyczajną sprawiedliwość społeczną niż machanie czerwonymi flagami, ale nie ciągnie mnie do politykowania. Mnie interesuje CZŁOWIEK.

    Stworzyłem tego bloga w zastępstwie gazetek, które latami wydawałem dla swoich znajomych w maksymalnym nakładzie 100 egz.

    Jeśli dziś wkurzy mnie kurier albo pani w mięsnym, to napiszę o nich, ale jeżeli przypomnę sobie np. swój przemyt krówek przez dwie granice w 1989 (autentyk!) to nie ma problemu, będzie o krówkach.

    Oceniam i tamten PRL-owski świat i to, co mamy dzisiaj, z pozycji niezaangażowanego państwowca. Jeśli czasem piszę o czymś co nazwać by można "trudami życia klasy robotniczej", to wyłącznie przez pryzmat oszustów łamiących prawo pracy i ludzką godność, a nie jako zarzut wobec systemu a priori.

    Nie tęskno mi za Newsweekiem, choć zaglądam tam prawie codziennie. Więcej powiem. Żenujące jest dla mnie czasem, gdy widzę ludzi na upartego komentujących każde wydarzenie w polityce, tak jakby naprawdę wszystkie je rozumieli, a przecież daaaaleko im do tego. Ale oni są FELIETONISTAMI z własnego nadania.

    Ja jestem tylko portierem.

    A co do dystansu. Nie ma dystansu. Każdy komentarz na temat tego, co na blogu jest mile widziany.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  11. Więcej takich historii i wspomnień dla nas, dzieciarni :) Zwłaszcza w takim tonie. Jak myślisz o kasacji bloga, to ja w te pędy te teksty sobie przekopiuje na kompa :) Człowieku, jesteś źródłem wiedzy, której my, ludzie 30letni nie mamy. Dziel się chłopie, zanim to wszystko zniknie z Alzheimerem, czego Ci nie życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmartwię Cię, ale należymy mimo różnicy do tego samego pokolenia. Welcome to the club, ha ha ha!


      Kilka co najmniej podobnych klimatycznie postów znajdziesz klikając we "wspomnienia" albo "komunę" na liście tagów. Z tym, że pod wspomnieniami są też współczesne Beskidy, a pod komuną również dzisiejsza biurokracja czy nieudolność, ale tak czy siak trochę tego jest.

      Usuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.