Problemy z dodaniem komentarza? Wyślij mi go mailem - opublikuję. Adres znajdziesz w moim profilu!

Uwaga! Komentarze pojawiają się z opóźnieniem - po przejrzeniu dla odsiania spamu (i tylko jego!)


poniedziałek, 17 stycznia 2011

Kod dostępu

Ładnych już kilka lat temu zdarzyło mi się pomagać przy przeprowadzce moich rodziców, w tym także przy wszystkich sprawach papierkowych z tą operacją związanych. Jedną z nich było przerejestrowanie ich do nowego lekarza, czyli po polskiemu przeniesienie kartoteki.

Wyglądało to tak, że wypisałem jakieś druczki i właśnie owe druczki, a nie kartoteki właściwe zawiozłem do nowej przychodni. Reszty dokonała nasza kochana Poczta Polska albo też ktoś inny, niemniej jednak absolutnie bez mojego udziału. 

Trochę to śmieszne, a może i dziwaczne, ale powiedzmy, że obiektywnie dające się wytłumaczyć. Pacjent nie ma możliwości zmiany, skopiowania czy „poprawienia” czegokolwiek w swojej karcie, ani nawet poczytania, co też tam lekarz prowadzący na jego temat wypisuje. W porządku.

A teraz mamy rok 2011 i powtórkę z rozrywki w ramach której niżej podpisany ma dostarczyć specjaliście swoją kartotekę od lekarza rodzinnego oraz… innego specjalisty.

Miejmy nadzieję, że od dawna zapowiadane wprowadzenie CRUM (Centralnego Rejestru Usług Medycznych) zdejmie kiedyś z nas, pacjentów, rolę gońców pomiędzy przychodniami. Na razie jednak do tego daleko i jest jak jest, znaczy jest jak było. Za króla Ćwieczka.

Przychodnia pierwsza.
-Chciałbym wypożyczyć kartotekę.
-Jak nazwisko?
- […]
-Zaraz… O, jest! Proszę.
-Mam się wylegitymować jakoś czy coś?
-Nieee… Po co? Tu mi pan parafkę da tylko.

Proszę się skoncentrować. Nie pokazałem żadnego dokumentu, ani nawet karty ubezpieczenia, nie podałem adresu zamieszkania, ani powodu wypożyczania swojej teczki, a dostałem ją za potwierdzeniem w formie parafki w zwykłym szkolnym zeszycie.
Co oznacza w praktyce, że wystarczy wiedzieć, że np. leczy się tam mój szef albo znajomy, wróg albo piękna sąsiadka i… już! Za jedną parafką dowiem się o nich wszystkiego.
Ładnie, prawda?

No to teraz przychodnia druga. Tu z pozoru jest lepiej. Na pytanie o zasady wypożyczania kartotek panie tylko się uśmiechają.
-Nie ma takiej możliwości.
-Ale ja muszę! Mój lekarz […] chciał porównać wyniki…
-U nas pacjent nie dostaje dokumentów do rąk (Proszę zapamiętać to zdanie! – dop. Portiera). Możemy co najwyżej dać panu kopię z pieczątką „za zgodność”. Może być?
-Tak, oczywiście. To ja poproszę.
-Ok. Niech pan pójdzie z tym do pokoju […] i powie żeby panu skserowali i podbili. Proszę. (A teraz wracamy do zdania, które podkreśliłem! – Portier)

I cóż? I mam! No wiem, nie wolno mi wyjść z tym za próg przychodni…
Ha ha ha!

Tutaj także nikt nie poprosił o dokumenty. W ogóle pomijając moją pierwszą wizytę (w tej przychodni) później już nikt NIGDY nie pytał mnie nawet o kartę chipową, że już o danych adresowych nie wspomnę.

Ktoś chce zobaczyć czy migrena kolegi była migreną czy też zwykłym kacem? A może interesuje Was ta ruda, wiecie, z działu piątego? Ma już tą czterdziechę czy nie ma?

W obu opisanych przychodniach rzecz jasna byłem tylko potulnym (?) petentem, który pożyczył, co miał pożyczyć, zaniósł, gdzie miał zanieść i zwrócił, co miał zwrócić, ale łapię się na tym, że ileś już lat pracy w ochronie (której nie lubię!!!) wyrobiło we mnie taki właśnie „nos” do wyszukiwania słabych punktów.
I o dziwo, najczęściej okazuje się, że tam, gdzie pozornie są nawet jakieś przemyślane procedury, monitoring, dmuchanie na zimne itp., tam także człowiek, jako najsłabszy punkt układanki najszybciej zawodzi.

Będę tu o tym opowiadał od czasu do czasu.

12 komentarzy:

  1. Niby człowiek się uśmiecha pod nosem, ale z drugiej strony to przerażające.. Jeśli chodzi o drugi przypadek, nawet nie wiem jak to nazwać.. hipokryzja? Niby ochrona danych, niby dbanie o dobro pacjenta, a jednak dowolny człowiek z ulicy może całkowicie poznać historię Twojego organizmu kompletnie bez konsekwencji. Brak słów!

    OdpowiedzUsuń
  2. W ten sposób przecież jakiś czas temu zwędzono pokaźną sumkę kasy.

    Tylko jeżeli oni Ci dają te papiery bo zakładają, że jesteś osobą, której te dokumenty dotyczą, to ciężko będzie wyciągnąć papiery jakiejś kobiety, skoro jesteś facetem. Oczywiście zawsze można walnąć gatkę, że to dla koleżanki czy cuś, ale może być trudniej, bo a nuż wymogu osobistości przestrzegają? ;p A może zlewają to po całości, no cóż.
    Jak ktoś przeszuka Twój kosz na śmieci to też może się o Tobie dużo dowiedzieć. Tak naprawdę jeżeli ktoś chce znaleźć jakieś informacje to je znajdzie.

    OdpowiedzUsuń
  3. No, ale wiesz Rotku.. Różnice są nie tylko między kobietą, a facetem... :>

    OdpowiedzUsuń
  4. Z tym koszem to ja wcale nie wyssałem tego z palca ;>
    Patko, jeżeli ten kto wydaje te dokumenty widzi tylko imię i nazwisko, to może z tego tylko dane na temat płci wyciągnąć. Nie wiem czy mówię składnie i logicznie, ale trochę mi się rwie kontakt dziś z rzeczywistością. W zasadzie to nawet sam nie wiem o co chodzi ;p

    OdpowiedzUsuń
  5. @Patka: Drugi przypadek, to natłok pracy połączony z myśleniem "przecież to niemożliwe żeby..."
    A wtedy właśnie coś niemożliwego może się ziścić. I naprawdę pół biedy jeśli ktoś dowie się co biorę na ciśnienie, gorzej jeżeli jakieś badania, np. przygotowujące kogoś do zabiegu w ten sposób zaginą...

    @Rotek: Od razu ci mówię, że w pierwszej przychodni nawet podobny wiek czy ta sama płeć nie są wymagane. Powiedzieć że jest się mamą, żoną, siostrą i też dadzą.To przynajmniej moje doświadczenie.

    Z tym koszem na śmieci to bym nie przesadzał. Co tam znajdziesz? Adres, numer telefonu, może numer konta i tyle. Kartoteka medyczna to jednak coś więcej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dlatego ja, na wszelki wypadek, z usług państwowej służby zdrowia nie korzystam, ani żadnej innej, ani w ogóle, ani w szczególe. kisyś jeden znajomy ratownik medyczny, zapytana o to, co robić, gdy zaniemognę poważnie, odparł: dobij się, kobieto. niech cię ręka boska broni przed pogotowiem...
    więc gdy wybije moja godzina, muszę mieć na tyle siły, żeby na przykład skrócić się o głowę... zacna to wizja. kool.
    :)

    OdpowiedzUsuń
  7. @Maura: No tak... Państwowej to już chyba nie ma, nie jestem pewien. Wszystko prywatne, kolorowe, nowoczesne, super, ultra, maxi i w ogóle, ale co z tego jak mentalność z komuny została...

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie zapomnę, jak kilka lat temu, na dolegliwości wyrostko-podobne leczono mnie w szpitalu za pomocą... miednicy z rozrobionym altacetem i szmatą... co bym sobie z niej okłady robiła na brzuch z objawami otrzewnowymi... rozgłądałam się za piecem, do którego można by mnie włożyć na trzy zdrowaśki...
    takie mecyje!

    OdpowiedzUsuń
  9. Ło matko! W takim razie nie z komuny, a z "przedwojnia".

    Mnie z zapaleniem otrzewnej kazano maszerować sto metrów do karetki, bo kierowca rzekomo nie miał jak podjechać :)) ale to było het het w poprzednim ustroju

    OdpowiedzUsuń
  10. Kiedyś myślałam, że niszczarka do papieru w domu to czysta fanaberia, lecz komentarz Rotka przekonał mnie, że byłam w błędzie. NFZ-owska służba zdrowia jaka jest - każdy widzi. Ale tam również zdarzają się ludzie z powołania. Problem polega na tym, żeby na nich trafić.

    OdpowiedzUsuń
  11. Właściwie ci lekarze i pracownicy służby zdrowia, pomijając tę bezmyślność i głupotę, o której piszesz Portierze, są bezradni wobec systemu. Musieliby być wszyscy Judymami i pracować za "Bóg zapłać". Weźmy choćby stomatologów. W moim mieście NFZ nie podpisał umów z 1/3 poradni. Wprawdzie się odwołują ale fundusz ma miesiąc na rozpatrzenie. A ja mam przez miesiąc chodzić po ścianach z powodu bólu zęba? A właściwie i tak nie mogę jeść, to to, co wydałabym na żarcie wydam na leczenie i już.

    OdpowiedzUsuń
  12. @Anna S.:
    1. Niszczarka w prywatnym domu to JEST fanaberia. Moim skromnym zdaniem. Ważne jest odpowiednie podejście do tego co i w jakim stanie wyrzucamy. Sytuacja w której kopertę z adresem albo fakturę za meble uznajemy za dokumenty tajne powoduje tylko, że unikając "papierowych hakerów" wystawiamy się na pastwę... np. sprzedawców niszczarek, agentów firm ochroniarskich itp. Nie można popadać w skrajności.

    2. Nie pisałem o pracownikach służby zdrowia. Pisałem o braku zdolności przewidywania, dzięki któremu możliwe jest aby obcy człowiek dowiedział się na co choruję i jak się leczę. Ale taki lub podobny zarzut można postawić wielu ludziom różnych profesji. Sporo tego widziałem będąc pracownikiem branży ochrony (nienawidzę tej nazwy;))

    Będę wracał do tego tematu.

    OdpowiedzUsuń

Teksty z tego bloga, moją książeczkę, zdjęcia i filmy można kopiować do użytku niekomercyjnego i/lub umieszczać na niekomercyjnych stronach www, w prezentacjach, publikacjach i innych - bez prawa do modyfikowania - po podaniu autora (Portier) oraz adresu strony z której zasobów zostały pobrane (www.otoportier.blogspot.com). Wykorzystanie komercyjne jakiegokolwiek materiału wyłącznie po kontakcie z autorem i uzyskaniu jego wyraźnej zgody. Adres do korespondencji znajduje się na stronie mojego profilu w serwisie Blogger.